Siedmioletnia Zosia tatuaż zrobiła sobie nad morzem trzy dni przed rozpoczęciem roku szkolnego. Miał się trzymać jak najdłużej, kiedy koniki morskie na ramionach koleżanek dawno zblakną.
Jej syrenka z dnia na dzień robiła się coraz bardziej wyraźna, głównie za sprawą zaczerwienienia, a potem pęcherzy wypełnionych jasnym płynem. – Ostra reakcja zapalna, będzie blizna – usłyszała mama Zosi od dermatologa. Skończyło się na antybiotykach. – A miała być bezpieczna. U pani na plaży pod Gdańskiem robiły je sobie wszystkie dzieci – dziwi się kobieta.
Do Wojewódzkiego Specjalistycznego Szpitala w Łodzi trafia ostatnio coraz więcej takich przypadków. Podobnie jest w Warszawie, gdzie matki zgłaszają się do Szpitala Dziecięcego przy ul. Niekłańskiej.
Popularne w nadmorskich kurortach tymczasowe tatuaże z henny nie tylko uczulają, ale potrafią ujawniać utajone alergie i choroby skóry. Bo – jak przestrzegają specjaliści z Sanepidu – zdarza się, że zawierają trującą p-fenylenodiaminę, dozwoloną jako składnik utleniających farb do włosów. Często uczula jednak sama henna, barwnik z liści lawsonii bezbronnej, na Wschodzie używanej do barwienia skóry od ponad 5 tys. lat, w Polsce popularna jako farba do brwi i rzęs.
– Ostra reakcja zapalna ze zmianami wypryskowymi, swędzeniem, pieczeniem i strupami najbardziej zagraża dzieciom, które mają skórę suchą i nadwrażliwą. Bywa, że składniki ujawniają utajoną alergię, atopowe zapalenie skóry lub inne choroby. Czasem prowadzą do powstania zmian ropnych i liszajca – mówi ?prof. Andrzej Kaszuba, kierownik Kliniki Dermatologii, Dermatologii Dziecięcej i Onkologicznej szpitala specjalistycznego w Łodzi. Dodaje, że u niektórych pacjentów tatuaże ujawniają chorobę dziedziczną: – W miejscu tatuażu uwidacznia się ognisko łuszczycy, na którą cierpi któreś z rodziców – grudki pokryte srebrnoszarą łuską – tłumaczy prof. Kaszuba.