Kobieta pracująca pod ziemią w kopalni to obecnie rzadkość. Ale do takiego widoku górnicy być może będą musieli się przyzwyczaić. Resort pracy chce zmienić rozporządzenie w sprawie prac szkodliwych dla zdrowia kobiet. Gdy wejdzie w życie, panie będą mogły pracować również na stanowiskach wymagających stałej obecności pod ziemią.
W 2008 roku Polska wypowiedziała międzynarodową konwencję zabraniającą zatrudniania kobiet pod powierzchnią. Zmiana rozporządzenia jest pokłosiem tej decyzji. Powodem jest troska o równouprawnienie. Jednak w to, czy kobiety rzeczywiście chwycą za kilofy, powątpiewają znawcy górnictwa.
Zanim pod koniec lat 50. Polska przystąpiła do konwencji, zatrudnianie kobiet pod ziemią było częste.
– Po wojnie mobilizowano do górnictwa kogo się dało, bo trzeba było uporządkować wydobycie – opowiada Karolina Baca-Pogorzelska, dziennikarka i inżynier górniczy trzeciego stopnia, autorka książki „Babska szychta". O zakazie zatrudniania pań przesądziły wypadki. W najgłośniejszym, w kopalni Marcel pod Wodzisławie Śląskim, w 1958 roku rękę straciła Halina Karbowniak.
Odtąd kobiety mogą pracować na powierzchni, m.in. w lampowniach i wydziałach szkód górniczych. Wyjątkowo ciężką pracę wykonują na tzw. płuczce, czyli w zakładach przeróbki mechanicznej węgla, w których często panują trudniejsze warunki niż w wyrobiskach. Kobiety nie mogą zjeżdżać pod ziemię na stałe, lecz tylko wtedy, gdy wymagają tego ich obowiązki. Tak jest w przypadku pań będących geologami, mierniczymi albo pracownikami dozoru.