Przez centrum stolicy w sobotę przeszły dwie demonstracje: pro- i antyimigrancka. W pierwszej, organizowanej przez lewicową Inicjatywę Chlebem i Solą, wzięło udział około tysiąca osób, w drugiej znacznie więcej. Policja mówi o ok. 7,5 tys. uczestników, sami organizatorzy – narodowcy z ugrupowania ONR – o 30 tys.
– Było spokojnie, choć parę transparentów może budzić wątpliwości. Zbada to policja z prokuratorem – mówi wojewoda mazowiecki Jacek Kozłowski (PO). – Dla mnie ważne jest jedno: organizatorzy obu demonstracji współpracowali z miastem i policją i dołożyli starań, żeby nie doszło do żadnych ekscesów. Za to należy im się podziękowanie, bo przy obecnym poziomie rozpalenia niektórych głów o iskrę zapalną nie było trudno.
Niewiele brakowało, a demonstracja przeciw imigrantom nie byłaby legalna. W środę prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz (PO) nie zgodziła się na jej zarejestrowanie, motywując to m.in. zakazem mowy nienawiści.
Wojewoda dzień później ten zakaz uchylił. – Wolność słowa i zgromadzeń polega na tym, żeby godzić się na publiczne głoszenie nawet takich poglądów, które wywołują naszą niezgodę – tłumaczył.
Na demonstracji narodowców słychać było pojedyncze antysemickie okrzyki, pojawił się transparent z hasłem „Polska dla Polaków". Jeden z manifestantów niósł świński łeb zatknięty na drewniany kij. Policja analizuje teraz nagrania z manifestacji i sprawdza, czy można ukarać konkretne osoby za mowę nienawiści.
Policjanci dmuchali na zimne i uczestników manifestacji proimigranckiej prosili o schowanie po jej zakończeniu znaczków z hasłem „Uchodźcy, miło was widzieć". – Robiliśmy to na prośbę organizatorów, którym zależało, by nie doszło do incydentów na mieście – tłumaczy jeden z funkcjonariuszy.