Mała północnoafrykańska Tunezja znowu okazała się wyjątkowym krajem arabskim. Tylko tam udało się utrzymać demokrację dzięki powołaniu koalicji różnorodnych ugrupowań – od liberałów po islamistów.
Teraz ta współrządząca partia islamistyczna, Nahda, zapowiedziała rozdzielenie państwa i meczetu. Ściślej uczynił to jej charyzmatyczny przywódca Raszid Ghannuszi.
– Oficjalna deklaracja Ghannusziego to przełom. Po raz pierwszy lider islamistyczny na coś takiego się zdobył. On nie chce instrumentalizacji islamu w polityce, chce demokracji obywatelskiej, a nie religijnej. To postawa, która będzie miała znaczenie historyczne. Nie przypadek, że to się dzieje w Tunezji. To jedyny kraj arabski z konstytucją, która przestrzega na równi praw kobiet i mężczyzn. I wolności wyznania – powiedział „Rz" Tahar Ben Jelloun, wybitny pisarz arabski piszący po francusku, urodzony w Maroku, a od lat 70. mieszkający na stałe we Francji. Jest muzułmaninem, ale liberalnym i krytycznym wobec archaicznego islamu, który wyznaje większość imigrantów muzułmańskich w Europie.
Zapowiedź Ghannusziego zerwania z politycznym islamem pojawiła się w związku z kongresem Nahdy, który odbywał się pod koniec maja w Tunisie. Nie spotkała się z wielkim oporem w szeregach tunezyjskich islamistów. Widać to po wyborach przywódcy na kongresie, Ghannuszi uzyskał w nich trzy czwarte głosów.
74-letni Ghannuszi powiedział, że partia powoli dojrzewała do fundamentalnej zmiany, a stała się ona koniecznością po wprowadzeniu nowej konstytucji. Konstytucja z 2014 roku mówi, i to już w pierwszym artykule, że religią Tunezji jest islam. Ale potem wspomina o wolności wyznania i praktyk religijnych. I przede wszystkim o „neutralności meczetów". Mają być wolne od wpływów politycznych. I to teraz zaakceptowała Nahda.