Jak pan ocenia strategię postępowania z uchodźcami z Ukrainy?
Przyjechało ponad 1,7 miliona uchodźców, a zamiast pracować nad sytuacją w systemie zarządzania kryzysowego, mamy pospolite ruszenie. Oczywiście, potencjał Polaków i ich chęć pomocy należy wykorzystać, ale trzeba mądrze spożytkować tę energię, bo ją stracimy. Zapał już powoli wygasa, bo kończą się fundusze i czas. Ludzie wzięli urlopy, ale nie mogą być na nich ciągle, żeby rozdawać zupę na dworcu. Konieczne jest wsparcie rządu, a tego nie widać. Na Ukrainie gdyby nie prezydent Zełenski i mądry sztab, to takiego zapału do walki by nie było. Proszę sobie wyobrazić, jak by Ukraińcy walczyli, gdyby nikt nimi nie kierował i ich nie motywował, nie dawał wsparcia, jak robi to Kliczko w Kijowie. Wszystko szybko by się skończyło. U nas mamy dokładnie ten sam element psychologiczno-zarządczy w tej sytuacji.
Czytaj więcej
Nad granicą potrzeba fachowych wolontariuszy: psychologów znających ukraiński i rosyjski. Bo napływa coraz więcej uchodźców, którym wojna odcisnęła piętno w umyśle.
Województwa przygraniczne miały być gotowe na przyjęcie dziennie 30 tys. ludzi, a jest ponad trzykrotnie więcej. Sytuacja wszystkich przerosła?
Należało się liczyć z wielką falą uchodźców. Wojewodowie powinni mieć opisane różne warianty planów działania już w listopadzie ubiegłego roku, kiedy Putin zaczął się szykować do wojny z Ukrainą. A w styczniu, kiedy było pewne, że wojna wybuchnie, te plany powinny być wdrażane. Bo to, że do wojny dojdzie, przewidywali analitycy, ja sam już 10 grudnia o tym pisałem. Rozumiem, że wojna zaskoczyła Polaków, ale nie powinna zaskoczyć polityków i wysokich urzędników. Premier musiał dostawać raporty wywiadu, kontrwywiadu, ABW. Jeśli służby nie ostrzegały o wojnie, to świadczy o jakości pracy służb. Chyba że ostrzegały, ale rządzący byli skupieni na polityce, a nie na zarządzaniu państwem. I uznali, że „jakoś to będzie”.