Targ - oddalony dziesięć minut spaceru, a raczej kluczenia po medinie, starej części miasta, od głównego placu Dżemaa el-Fna – był ostatnim punktem, do którego podczas spotkania ze swoimi marokańskimi poddanymi z Marrakeszu miał dotrzeć król Mohamed VI. Dotarł, kiedy zmrok już zapadł. Trudno powiedzieć, że się spóźnił. Godzinę przybycia przekazywano sobie z ust do ust, nikt gwarancji nie dawał. I nikt się nie skarżył. Wszyscy, którym król dłoń uścisnął podczas spaceru po medinie, tryskali radością: właściciel straganu ze świeżo wyciskanym sokiem pomarańczowym na placu Dżemaa el-Fna, sprzedawca orzeszków, fig i daktyli, który, by dopaść prawicy monarchy położył się na kopcach suszonych owoców, oraz handlarze orientalnych perfum sprzedawanych w kolorowych szklanych flakonach. Z wąskich uliczek zniknęli biedacy w czarnych dżelabach z kapturami i młodzi wściekli mężczyźni, którzy nagabują turystów.
Nie widziałem tego na własne oczy, choć bardzo chciałem. Kilka godzin czekałem na króla w okolicach głównego placu w tłumie jego poddanych i turystów. Pojawił się w innym miejscu i w innym czasie. Zobaczyłem go na ekranie starego telewizora, który wystawili przed swój stragan handlarze elektrycznych staroci. I następnego dnia w gazecie „Le Matin du Sahara et du Maghreb” - zamieściła kilkanaście zdjęć z Marokańczykami, którzy w odpowiednim czasie znaleźli się w odpowiednim miejscu.
Na medinie było mnóstwo policjantów i zapewne jeszcze więcej funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa w cywilnych ubraniach. Prawie sześć lat temu na placu Dżemaa el-Fna doszło do zamachu terrorystycznego, ostatniego w tym kraju. Król Mohamed VI minął kawiarnię Argana, w której wtedy wybuchła bomba. Teraz przy wejściu do lokalu stoi specjalna bramka do sprawdzania gości. W kwietniu 2011 roku jej nie było. Bez trudu do Argany wszedł zamachowiec, ubrany jak turysta, z plecakiem. To w nim ukrył ładunek wybuchowy. Życie straciło 17 osób, głównie zachodnich turystów, prawie 30 zostało rannych. Zamach przypisano Al-Kaidzie, choć ona się do niego nie przyznała. Fundamentaliści islamscy już wcześniej prowadzili operację przeciwko władzom Maroka, bliskim sojusznikom Ameryki.
Król Mohamed VI dobrze sobie radzi z zagrożeniem islamistycznym. Z jednej strony dopuszcza do rządzenia umiarkowanych islamistów i wsłuchuje się w głos konserwatywnego w większości ludu, a z tymi nieprzejednanymi rozprawia się zdecydowanie.
- W Maroku ludzie są bardzo czujni, wszyscy pilnują wszystkich, bo tylko w ten sposób można uniknąć terroryzmu. Nie wiem, co się dzieje ze złapanymi kandydatami na terrorystów – i nie chcę wiedzieć. Ale nie przypuszczam, by byli przetrzymywani w pałacach, myślę, że raczej są torturowani – mówił mi w zeszłym roku Tahar Ben Jelloun, wybitny pisarz urodzony w Maroku i mieszkający od lat we Francji.