Rzeczpospolita: W Polsce coraz częściej nazwiska niepochodzące z alfabetu łacińskiego zapisywane są w transkrypcji angielskiej. Na przykład „Glukhovsky" zamiast „Głuchowski". Dlaczego zasady pisowni są oddolnie zmieniane?
Mirosława Mycawka: Mówiąc w skrócie, ulegamy modzie na język angielski, jesteśmy dziś przytłoczeni jego wszechobecnością, a w związku z tym także angielskimi konwencjami graficznymi. Mamy szereg nazw osobowych, takich jak słowiańskie nazwiska i nazwy geograficzne, których należy używać zgodnie z zasadami transliteracji, opisywanymi w naszych słownikach – stosując polskie znaki. Nie ma tu potrzeby stosowania obcych konwencji.
Tymczasem gdy oglądamy w telewizji zawody sportowe czy programy o polityce, zdarza się, że nazwiska na paskach informacyjnych zapisane są w konwencji angielskiej.
Takie praktyki powinny zostać wyeliminowane. Pojawia się oczywiście pytanie – kto zapisuje te nazwiska? Jeżeli transmisja z zagranicznych zawodów sportowych czy wydarzeń politycznych jest przekazem bezpośrednim od anglojęzycznych dziennikarzy, to wówczas taka pisownia jest zrozumiała. Ale często również polscy dziennikarze stosują taką praktykę. Na przykład zamiast „Poroszenko" piszą „Poroshenko". Człowiek wykształcony będzie umiał to odczytać, osoba słabiej wykształcona – już niekoniecznie.
Skąd się to bierze?