- Jak masz kogoś znajomego, kto ci podsunie taki pomysł i powie, że przecież taki Koreańczyk jest tani, jest wydajny, to zobaczysz, że to będzie to dla ciebie opłacalne. Tylko że nie wyślesz ogłoszenia do Korei Północnej. Według naszych informacji, w zatrudnienia Koreańczyków był zaangażowany rząd, tudzież miał o tym wiedzę. Nasze źródło twierdzi, że firmy, które zatrudniały pracowników z Korei Północnej były zobowiązane podpisać umowę z polskim rządem - mówi o zatrudnianiu osób z Korei Północnej w Polsce Natalia Ojewska.
- Po pierwsze nie było żadnych ogłoszeń o pracę. Informacje docierały do osób wysoko postawionych w hierarchii partyjnej, które przekazywały ją w dół, po drabince znajomości. Praca za granicą jest czymś, o czym każdy Koreańczyk zapewne marzy. W kraju w zasadzie za swoją pracę Koreańczycy nie dostają nic. Jeśli więc informacja docierała do kogoś o odpowiednich kwalifikacjach, np. spawacza, to taki spawacz robił wszystko, by móc wyjechać - np. opłacał sowite łapówki, by przejść kolejne testy - dodaje.
- Koreańczyk w Polsce - mimo że miał legalne papiery, wizę, pozwolenie na pracę - żył w reżimowej bańce. Rozmawialiśmy z wynajmującym pracownikom z Korei Płn. dwa domy w Gdańsku. Oni nie mieli w pokojach nawet zdjęć swoich żon, czy dzieci, ale zawsze wisiały zdjęcia Kimów. Bo w Korei, w każdym domu muszą wisieć dwa portrety Kimów, o określonej wielkości, w określonej ramce. Jeśli sąsiad przyłapie cię na tym, że portret jest zakurzony, to możesz za to trafić do obozu. Portrety są najważniejszym elementem wyposażenia domu. Płonie dom, a ty musisz uratować portrety Kimów. Wtedy jesteś bohaterem - opisuje życie Koreańczyków Ojewska.
Więcej: Onet.pl