Nie chodzi o niezidentyfikowane ciała. Te to inna historia. Chodzi o ludzi, których tożsamość jest znana, ale którymi po śmierci nie zajmuje się ani rodzina, ani znajomi. Chowani są przez lokalne władze na komunalnych cmentarzach.
Jeszcze przed pandemią w Los Angeles – najbardziej zaludnionym powiecie w kraju – problem ten dotyczył 2–3 proc. z około 60 tysięcy zgonów rocznie. Władze stanu Maryland podają, że u nich liczba ta rośnie od kilku lat. W 2020 r., naznaczonym pandemią, nikt nie zgłosił się po 2510 ciał, które stanowią 4 proc. wszystkich zgonów w tamtym roku.
Poszczególne stany mają własne ewidencje, ale nie ma ogólnokrajowych statystyk określających dokładnie, ilu osób to dotyczy. Dochodzenie dziennikarskie „Washington Post" wskazuje na dziesiątki tysięcy rocznie. Przy czym pandemia koronawirusa pogłębiła problem pochówku bez krewnych i przyjaciół.
Lokalni koronerzy twierdzą, że problem z porzuconymi ciałami zaczął być widoczny w 2008 r. podczas wielkiej recesji. Pogłębił się za sprawą malejących zarobków, a rosnących kosztów pogrzebu i pochówku, które przekraczają w USA 10 tysięcy.
„O ciała około 1 proc. umarłych nikt się nie troszczy" – pisze „Washington Post". To oznacza 34 tysiące osób w ubiegłym roku, bo w 2020 r. w USA zmarło 3,4 miliona osób.