We wczorajszym wydaniu tabloidu „Daily Mail” pojawiło się zdjęcie plakatu rozwieszanego przez radykalne feministki w Łodzi, który zachęca do bezpłatnego usuwania ciąży na Wyspach. Obok gazeta zamieściła opinie kilku polityków, z których jasno wynika, że obie czołowe partie są coraz bardziej zaniepokojone aborcyjną turystyką z Polski.
„Wielka Brytania przeistoczyła się w europejską stolicę aborcji. Przepisy są zbyt liberalne” – grzmi konserwatywna deputowana Ann Widdecombe. Wtóruje jej laburzysta Kevin Barron, szef Komisji Zdrowia w Izbie Gmin. „Brytyjski system opieki zdrowotnej absolutnie nie powinien finansować aborcji u Polek ” – podkreśla. Według obojga polityków plakat wzywa do zabiegów niezgodnych z prawem, gdyż aby aborcja była bezpłatna, kobieta musi mieszkać w Wielkiej Brytanii.
Czy naprawdę tak dużo Polek przerywa ciążę na Wyspach? Żadna z dwóch największych sieci klinik aborcyjnych nie potrafiła podać nam danych. – Nie pytamy naszych klientek o kraj pochodzenia. Nie tworzymy list narodowościowych. Ale 10 tys. Polek to liczba na pewno wielce przesadzona – usłyszeliśmy w BPAS.
Również pracownicy sieci Marie Stopes, nie zgadzają się z określeniem „dużo Polek”. – Tego nie wiemy. Możemy zapewnić tłumacza, ale najczęściej kobiety mówią po angielsku. Naprawdę nie wiemy, ile z nich to Polki – zapewnia „Rzeczpospolitą” rzecznik kliniki Tony Kerridge.
Jak mówi, z oficjalnych brytyjskich danych wynika jedynie, iż w ubiegłym roku w celach aborcyjnych przyjechało do Wielkiej Brytanii 30 Polek. To 0,4 procent spośród 6862 zabiegów dokonanych u kobiet, które nie mieszkają na Wyspach. – A to oznacza, że one zapłaciły za zabieg, a nie korzystały z systemu opieki zdrowotnej NHS. Niewykluczone jednak, że dzięki znajomym Polakom, którzy już mieszkają na Wyspach, część Polek znalazła sposób na to, by nie płacić za zabieg – mówi Kerridge. Koszt aborcji w Marie Stopes wynosi od 450 do 2 tys. funtów.