Futurystyczne wizje rodem z powieści science fiction już za kilkanaście lat mogą się stać rzeczywistością. Gigantyczne metropolie z betonu i żelaza z milionowymi tłumami na ulicach, wiecznymi korkami i unoszącymi się ponad drapaczami chmur gęstymi kłębami smogu.
W samym środku zagubieni, wyobcowani ludzie w chroniących przed dwutlenkiem węgla maskach na twarzach. Ustawiczne problemy z wodą, jedzeniem i energią. – Zbliżamy się do katastrofy – ostrzega w rozmowie z „Rz” dr Werner Fornos, dyrektor waszyngtońskiego instytutu Global Population Education.
Według szacunków ONZ w 2015 roku Tokio będzie miało prawie tylu mieszkańców co obecnie Polska (36,4 mln). Kolejne miejsca na liście megamiast zajmą Bombaj (21,9 mln), Sao Paulo (20,5 mln), Meksyk (20,2 mln), Nowy Jork (20 mln) i Delhi (18,7 mln).
– Wszystkie te ośrodki ciągle się rozrastają, a nie mają odpowiedniej infrastruktury, żeby wchłonąć miliony nowych mieszkańców. W efekcie szybko obniży się w nich poziom życia. Ulice będą coraz bardziej brudne, będzie na nich coraz więcej bezdomnych, a na każdym rogu zaczną się ustawiać kolejki – wylicza dr Fornos.
Jego obawy podzielają psycholodzy społeczni i ekolodzy. Europejska Agencja Ochrony Środowiska z Kopenhagi przygotowała na ten temat specjalny raport. Według niego już w 2020 roku w niektórych krajach UE aż 90 procent mieszkańców będzie mieszkało w miastach.