Reklama

Nie mogę im ciągle mówić, że mają jeszcze trochę u cioci wytrzymać...

Bożena wyjechała do Danii, by zarobić na święta. Jej synowie i córka trafili do domu dziecka

Publikacja: 23.01.2008 03:23

Szkolni koledzy Pawła o niczym nie wiedzą. Kierowca z domu dziecka, który podwozi go do podstawówki, specjalnie zatrzymuje się dwie ulice dalej. Tak żeby nikt nie widział. Nie wypytują, dlaczego Paweł wysiada z innego samochodu i czemu odprowadza go jakiś obcy facet, a nie mama.

Wychowawcy zgodnie jednak twierdzą, że jest nad wiek dojrzały. – Opiekuje się młodszym rodzeństwem. Pilnuje, by Kasia i Artur się nie kłócili, a gdy dojdzie do sprzeczki, szybko potrafi ich pogodzić. I prawie nigdy nie płacze – mówią. Prawie, bo kiedy na święta większość dzieci rozjeżdżała się do domów, nawet jemu poleciały łzy.

Bożena mieszka w centrum Poznania. Zajmuje dwa pokoje z kuchnią w szarym, podniszczonym bloku. Biedę klepie praktycznie od zawsze. Ma pięcioro dzieci. – Każdy dzień zaczynam od przeglądania gazet. Ogłoszeń jest dużo, jednak o dobrą pracę trudno – wzdycha. Długo brała więc, co popadło. Najczęściej sprzątała. – Ale to była robota dorywcza, a pieniądze z niej żadne – wspomina. Dlatego wyjazd do Danii potraktowała jak los wygrany na loterii.

Ile wielkopolskich rodzin zostało rozbitych przez wyjazdy za pracą? Pomoc społeczna nie ma statystyk

Od pewnego czasu na jednej z tamtejszych ferm pracował jej przyjaciel. – Jestem z zawodu rzeźnikiem, więc oporządzałem świnie. Szef traktował nas po ludzku. Płacił dobrze, dał mieszkanie – opowiada Karol.

Reklama
Reklama

Jesienią się okazało, że na fermie znajdzie się praca także dla Bożeny. Długo się nie zastanawiali. – Chciałam zarobić na godne święta dla moich dzieci – tłumaczy. Wyjechała. W domu został Paweł, czteroletnia Kasia i trzyletni Artur. Miała się nimi opiekować babcia. – Była u nich codziennie. Na dłużej wyjechała tylko raz. Wtedy przyszli policjanci i zabrali moje maleństwa do domu dziecka – załamuje ręce Bożena. Twierdzi, że padła ofiarą spisku zawiązanego przez sąsiadkę.

Inną wersję wydarzeń przedstawiają pracownicy opieki społecznej. – Babcię trudno było w domu zastać. A trójką młodszych dzieci opiekowało się ich nastoletnie rodzeństwo. Chłopak i dziewczyna uciekli z placówki opiekuńczo-wychowawczej, w której umieścił ich sąd – wyjaśnia Włodzimierz Kałek, dyrektor Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Poznaniu.

Wcześniej pomoc społeczna miała też problemy z Bożeną. Trudno było ją zastać w domu, a na wezwania do ośrodka nie reagowała.

Bożena wraca do dzieci

Paweł, Kasia i Artur trafili do domu dziecka. O ich przyszłości zdecyduje wkrótce sąd.

Dyrektor placówki, w której przebywają, zgadza się na rozmowę, ale tylko pod warunkiem, że nie ujawnię jej nazwiska. – Nie chcę, aby ktokolwiek zorientował się, o jaką rodzinę chodzi. Tym bardziej że mamy do czynienia z niezwykle skomplikowanym przypadkiem – przekonuje. Bożena kilka razy zmieniała życiowych partnerów. Jej dzieci mają różnych ojców. Ich dom trudno jednak nazwać patologicznym. Nie było w nim przemocy ani nadużywania alkoholu. Starsze dzieci sprawiały problemy wychowawcze. O młodszych jednak nie można tego powiedzieć. – Paweł, nawet kiedy został sam, regularnie chodził do szkoły. Widziałam, jak starannie prowadził zeszyty – wspomina dyrektor domu dziecka.

Reklama
Reklama

Za granicę już nie pojadę

Bożena, gdy tylko się dowiedziała, że policja zabrała jej dzieci, wróciła z Danii. Teraz regularnie się z nimi spotyka. Stara się też, by dzieci – choć na krótko – mogły pobyć u niej w domu.

Przypadek Bożeny to skrajność. – Z podobnym mieliśmy do czynienia raz, i to rok czy dwa lata temu. Ale to nie znaczy, że problemu nie ma. Wiele tragedii rozgrywa się w czterech ścianach, a my nigdy się o nich nie dowiadujemy – podkreśla dyrektor Kałek.

Romana Chruszcz, szefowa Chrześcijańskiego Ośrodka Adopcyjno-Mediacyjnego Pro Familia, wspomina, że zgłaszały się do niej kobiety, których mężowie wyjeżdżali do pracy za granicę. – Ostatecznie nigdy nie decydowały się na oddanie dzieci. Ale i tak nieobecność mężów stawała się przyczyną poważnych pęknięć. Kobiety nie mogły sobie z tym poradzić, potrzebowały pomocy – opowiada.

Bożena mieszka w centrum miasta. Dwa pokoje z kuchnią w bloku. Biedę klepie od zawsze

Z podobnym problemem coraz częściej styka się też poznańska psychoterapeutka Mirosława Majerowicz-Klaus. – To zatrważające. Długotrwała nieobecność rodziców może wywrzeć nieodwracalny wpływ na psychikę dziecka. Zwłaszcza jeśli opuszcza je matka – podkreśla.

Reklama
Reklama

Im młodsze dziecko, tym poważniejsze skutki. – Brak matki może spowodować, że maluch poczuje się odrzucony, gorszy. Trudno mu się będzie odnaleźć w życiu i funkcjonować w grupie. Bardzo często przekłada się to na złe wyniki w nauce, bunt czy różnego rodzaju dolegliwości, jak choćby jąkanie – tłumaczy Majerowicz-Klaus. Wyjazd ojca może się odbić szczególnie na psychice starszych chłopców, którzy potrzebują wzorca mężczyzny. – Brak rodziców jest dramatem, ale dom dziecka to trauma na całe życie – mówi psychoterapeutka.

Ile wielkopolskich rodzin zostało rozbitych przez wyjazdy za pracą? Trudno powiedzieć. Pomoc społeczna nie prowadzi takich statystyk.

Wakacje u cioci

Niewielki pokój w poznańskim domu dziecka. Stół, kilka krzeseł, na podłodze trochę klocków i koń na biegunach. Kasia i Artur co chwilę przerywają zabawę i tulą się do Bożeny. Paweł siedzi przy Karolu. Opowiada o świętach. Dostał fajne prezenty – słodycze, zabawki. Tak, może pożyczyć je rodzeństwu, ale jeszcze nie teraz. Muszą najpierw podrosnąć, bo teraz mogą coś zniszczyć... W szkole wszystko w porządku, ale bardzo chciałby już do domu.

Bożena zapewnia, że odwiedza dzieci codziennie. – Spędzam z nimi popołudnia. Rano szukam pracy. Za granicę już nie pojadę – mówi. – Chcę odzyskać dzieci jak najszybciej. Nie mogę im przecież ciągle mówić, że mają jeszcze trochę „u cioci” wytrzymać...

Reklama
Reklama

Imiona kobiety, jej partnera oraz dzieci zostały zmienione

Szkolni koledzy Pawła o niczym nie wiedzą. Kierowca z domu dziecka, który podwozi go do podstawówki, specjalnie zatrzymuje się dwie ulice dalej. Tak żeby nikt nie widział. Nie wypytują, dlaczego Paweł wysiada z innego samochodu i czemu odprowadza go jakiś obcy facet, a nie mama.

Wychowawcy zgodnie jednak twierdzą, że jest nad wiek dojrzały. – Opiekuje się młodszym rodzeństwem. Pilnuje, by Kasia i Artur się nie kłócili, a gdy dojdzie do sprzeczki, szybko potrafi ich pogodzić. I prawie nigdy nie płacze – mówią. Prawie, bo kiedy na święta większość dzieci rozjeżdżała się do domów, nawet jemu poleciały łzy.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Reklama
Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Społeczeństwo
Kocia wolność czy miejskie zagrożenie? Wypuszczanie kotów to problem dla zwierząt i przyrody
Społeczeństwo
„To może być zapowiedź radykalnej zmiany nastrojów”. Socjolog komentuje najnowszy sondaż
Społeczeństwo
Niechciani pasażerowie metra. W siedzeniach zalęgły się pluskwy?
Społeczeństwo
Krzysztof Ruchniewicz: Nie domagam się zwrotu dóbr kultury Niemcom
Reklama
Reklama