Matthias i Martina byli zgodnym małżeństwem. 32-letni Matthias wziął nawet urlop wychowawczy. Zmieniał pieluchy, wędrował z wózkiem po parkach i zajmował się domem, gdy jego żona była w pracy. Wkrótce okazało się, że to nie on jest ojcem.
W podobnej sytuacji znajdują się tysiące mężczyzn wychowujących kukułcze dzieci, niejako podrzucone przez niewierną żonę czy partnerkę. Wchodząca jutro ustawa umożliwi im zbadanie, czy nie są oszukiwani. Wcześniej sądy nie uznawały wyników testów DNA przeprowadzonych w prywatnych laboratoriach, choć robiło je blisko 50 tys. podejrzliwych mężczyzn rocznie. – Jedną czwartą z nich spotykała przykra niespodzianka – twierdzi Hildegard Hass z jednego z bawarskich laboratoriów.
Teraz każdy z nich będzie mógł uzyskać sądowe orzeczenie nakazujące przeprowadzenie badań genetycznych. Jak udowadniają fachowe pisma, w Niemczech rodzi się co roku 25 – 40 tys. kukułczych dzieci. Co szósty noworodek ma formalnie ojca, którego nie jest potomkiem w sensie biologicznym. Z brytyjskich badań wynika, że średnia europejska wynosi 3,7 procent.
Niemieccy politycy długo bronili się przed zmianą ustawy, udowadniając, że nowe prawo wyrządzi więcej szkody niż pożytku i doprowadzi do rozpadu wielu związków. I to w sytuacji, gdy rozwodzi się co trzecia para. Minister sprawiedliwości Brigitte Zypries opowiadała się nawet za zakazem prywatnych testów ojcowskich. Zwolennicy testów na żądanie są zdania, że zarówno ojciec, jak i dzieci mają prawo poznać prawdę. Ich argumenty uznał Trybunał Konstytucyjny, zobowiązując rząd do zmiany przepisów. Rozpatrywał pozew mężczyzny, który przez lata wypłacał byłej żonie alimenty na utrzymanie córki. Gdy zachorował, dowiedział się, że cierpi też na inne schorzenie wykluczające ojcostwo.
Prawo do badań genetycznych uzyskują nie tylko ojcowie, ale też dzieci oraz ich matki.