Bohaterowie dzisiejszych wojen

Pokazali, że są gotowi oddać życie za innych: na frontach w Iraku i Afganistanie walczy prawie 200 tysięcy żołnierzy, ale zaledwie garstka zasłużyła sobie na miano prawdziwych bohaterów

Publikacja: 24.07.2008 03:56

Komandosi GROM często muszą narażać życie dla innych

Komandosi GROM często muszą narażać życie dla innych

Foto: EAST NEWS

Na początku roku czterech brytyjskich żołnierzy otrzymało rozkaz sprawdzenia domu w afgańskim mieście Sangin, gdzie talibowie mieli produkować bomby wykorzystywane w zamachach. Przeszukując budynek, starszy szeregowy Matthew Croucher uruchomił zastawioną na patrol pułapkę. Na podłogę spadł odbezpieczony granat. – Pomyślałem, że skoro to moja wina, muszę zrobić wszystko, aby ocalić kolegów – wspomina Croucher. Ładunek miał eksplodować w ciągu siedmiu sekund.

– Wiedziałem, że taki granat ma śmiertelne pole rażenia do pięciu metrów. Nie było szans na ucieczkę – tłumaczy. Niewiele myśląc, rzucił się na podłogę i przykrył granat ciężkim plecakiem, a sam położył się na wierzchu. Liczył, że nawet jeśli straci nogę lub rękę, to ochroni przed skutkami wybuchu tułów i głowę. Eksplozja poderwała go w powietrze. Nie odniósł jednak poważniejszych obrażeń.

– W 2006 roku w Libanie mieliśmy taką samą sytuację. Zastępca dowódcy batalionu rzucił się na granat, aby ocalić podwładnych. On jednak zginął – opowiada „Rzeczpospolitej” profesor Efraim Inbar, były komandos i szef Centrum Studiów Strategicznych Begina–Sadata. Jego zdaniem w wielu przypadkach instynkt samozachowawczy każe żołnierzom troszczyć się o własne życie.

– Nie można nikogo nauczyć, ani zmusić do bohaterstwa. Podczas szkolenia można jednak wytworzyć taką więź między żołnierzami, że czują się za siebie odpowiedzialni. Najlepiej pasuje do tego określenie „towarzysze broni” – mówi Inbar.

Brytyjczyk, który ocalił siebie i kolegów, ma być wkrótce odznaczony przez brytyjską królową Krzyżem Jerzego. Zaledwie 20 żyjących osób może się poszczycić tym medalem wręczanym za niezwykłą odwagę na polu walki. Jest on traktowany na równi z Krzyżem Wiktorii, który można otrzymać za heroiczny czyn w obliczu wroga. Krzyż Wiktorii w ostatnich latach otrzymało tylko dwóch Brytyjczyków. Jeden z nich to Johnson Beharry – kierowca transportera opancerzonego, który służył w Iraku.

Często instynkt samozachowawczy każe żołnierzom troszczyć się o własne życie

1 maja 2004 roku jego oddział ruszył na pomoc brytyjskim żołnierzom w mieście al Amarah. Sześć transporterów Warrior nie dotarło jednak na miejsce. W pustej uliczce natknęły się na barykadę, a kiedy się zatrzymały, posypały się w ich stronę pociski. Transporter Beharry’ego został trafiony kilka razy pociskiem z granatnika. Dowódca i większość załogi zostali ranni. Pojazd stracił łączność i peryskop, przez który kierowca mógł obserwować drogę. Beharry, nie zważając na pociski uderzające tuż obok niego, wychylił się z włazu i tak prowadząc transporter, wyprowadził go z najbardziej zagrożonego rejonu. Potem, ciągle pod ostrzałem broni maszynowej, wyciągnął wszystkich rannych z płonącego pojazdu.

Niecały miesiąc później jego patrol wpadł w dokładnie taką samą pułapkę. Tym razem pocisk wystrzelony z granatnika eksplodował na pancerzu zaledwie 15 centymetrów od jego głowy. Zanim stracił przytomność, ciężko ranny kierowca, ocierając z oczu lejącą się krew, kolejny raz wywiózł kolegów w bezpieczne miejsce.

Krzyż Wiktorii otrzymał również w 2007 roku żołnierz służb specjalnych SAS z Nowej Zelandii, który w Afganistanie pod ciężkim ostrzałem przez kilkadziesiąt metrów ciągnął rannego kolegę.

Kilka przykładów podobnego bohaterstwa mają na swoim koncie amerykańscy żołnierze. Do historii przeszła akcja w stolicy Somalii w 1993 roku, kiedy strącono dwa amerykańskie helikoptery Black Hawk. Dwóch snajperów formacji Delta – Randy Shughart i Gary Gordon, postanowiło wyskoczyć z innego śmigłowca, aby bronić kolegów na ziemi. Swoje poświęcenie przypłacili życiem. Przyznano im Medal Honoru, najwyższe amerykańskie odznaczenie za odwagę przyznawane przez Kongres.

– Gdy zakładaliśmy GROM, wzorem był dla nas przede wszystkim brytyjski SAS, a potem formacja Delta. Ich metody szkolenia pozwalają znaleźć ludzi, którzy potrafią zapanować nad instynktem samozachowawczym i zamiast myśleć o sobie, idą na ratunek innym – mówi „Rz” generał Sławomir Petelicki, dwukrotny dowódca jednostki specjalnej GROM odznaczony Krzyżem za Dzielność. GROM otrzymał aż 13 takich odznaczeń za misję na Haiti w 1994 roku. 50 polskich komandosów uratowało wtedy życie kilkudziesięciu osób, chroniąc je nie tylko przed uzbrojonymi bandami, ale także przed potężnym huraganem.

Cztery medale otrzymał GROM po katastrofie jednego ze swoich śmigłowców, w której nikt nie zginął. Ofiar nie było, bo komandosi działali jak zwarta drużyna. Jeden z żołnierzy zdołał wyłączyć dopływ paliwa, a drugi silnik, aby nie doszło do eksplozji spadającej. Inny uratował kolegę, któremu wrak przygniótł nogę. Lekarz chciał amputować kończynę, ale żołnierz, rozsznurowując rannemu koledze but, ułatwił mu wysunięcie nogi z pułapki.

– Zimną krew potrafił zachować nasz żołnierz, który miał chronić Williama Walkera, wysłannika OBWE na Bałkanach. Ciągle mu grożono, aż w końcu ktoś odbezpieczył przy nim granat. Nasz żołnierz natychmiast jedną rękę zacisnął na dłoni napastnika trzymającego granat, tak aby nie puścił zawleczki, a drugą zacisnął mu na gardle. Ambasador był pod wrażeniem – opowiada Petelicki.

Zwykli żołnierze w Iraku i Afganistanie nie pamiętają podobnych przykładów bohaterstwa. – Można powiedzieć: niestety albo na szczęście. Nikt nie musiał udowadniać, że jest w stanie narazić życie dla innych. I niech tak pozostanie – mówi major Dariusz Kasperczyk, rzecznik Dowództwa Operacyjnego.

Wojskowa Formacja Specjalna GROM: www.grom.mil.pl

Na początku roku czterech brytyjskich żołnierzy otrzymało rozkaz sprawdzenia domu w afgańskim mieście Sangin, gdzie talibowie mieli produkować bomby wykorzystywane w zamachach. Przeszukując budynek, starszy szeregowy Matthew Croucher uruchomił zastawioną na patrol pułapkę. Na podłogę spadł odbezpieczony granat. – Pomyślałem, że skoro to moja wina, muszę zrobić wszystko, aby ocalić kolegów – wspomina Croucher. Ładunek miał eksplodować w ciągu siedmiu sekund.

– Wiedziałem, że taki granat ma śmiertelne pole rażenia do pięciu metrów. Nie było szans na ucieczkę – tłumaczy. Niewiele myśląc, rzucił się na podłogę i przykrył granat ciężkim plecakiem, a sam położył się na wierzchu. Liczył, że nawet jeśli straci nogę lub rękę, to ochroni przed skutkami wybuchu tułów i głowę. Eksplozja poderwała go w powietrze. Nie odniósł jednak poważniejszych obrażeń.

Pozostało 84% artykułu
Czym jeździć
Technologia, której nie zobaczysz. Ale możesz ją poczuć
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Tu i Teraz
Skoda Kodiaq - nowy wymiar przestrzeni
Społeczeństwo
W Rosji kłótnie o teorię Darwina. "Niemoralna i kolonizatorska"
Społeczeństwo
Greta Thunberg zatrzymana przez policję. Aktywiści: Nasi politycy nas zawiedli
Społeczeństwo
Próbował skremować psa, wzniecił ogromny pożar. Usłyszał zarzuty
Społeczeństwo
Elon Musk nominowany do nagrody UE dla obrońców praw człowieka