— Są w lekkim szoku, bo pierwszy raz zetknęły się z innym światem — opowiada Mateusz Wójtów, student, który na ochotnika zgłosił się do opieki nad ukraińskimi dziećmi. — Wszystko dla nich jest inne, nowe, wszystko chcą poznać, dotknąć — dodaje.
Niektórzy pierwszy raz jedli na obiad mięso, które na Ukrainie jest zbyt drogie i w ich domach podaje się je tylko z okazji wielkich świąt. Po pierwszym daniu część wstawała od stołu, bo nie wiedzieli, że jest coś takiego jak drugie.
Przyjechało ich pięćdziesięcioro w wieku 10-16 lat z Iwankowa i okolicznych wiosek z okolic Czarnobyla. Pobyt zorganizował ks. Marian Boho, proboszcz parafii pw. Bożego Ciała w Jarosławiu w Podkarpackiem, inicjator wielu akcji charytatywnych. — Pochodzą z biednych rodzin z okolic dotkniętych kataklizmem jądrowym. Tę kolonię pewnie zapamiętają do końca życia — mówi proboszcz.
Dziękuje burmistrzowi Jarosławia i wielu innym instytucjom, które pomogły w zorganizowaniu kolonii dla ukraińskich dzieci. W Jarosławiu są od trzech dni. Mają już za sobą wycieczkę do Łańcuta, na miejscu mogą korzystać z ośrodka rekreacyjnego, z bezpłatnego Internetu. Niektórzy przyjechali z jednym bagażem - małą reklamówką.
— Wiele z nich to sieroty lub półsieroty. Ich rodzice jeszcze jako dzieci tragicznie odczuli skutki awarii elektrowni atomowej w Czarnobylu — opowiada Raisa Muroszko, emerytowana nauczycielka, która przyjechała z ukraińskimi dziećmi. Chętnych na wyjazd było bardzo dużo, ale nie wszystkie mogły. Jedna z dziewczynek, sierota, w ostatniej chwili musiała zrezygnować, by opiekować się młodszym rodzeństwem, gdy babcia się rozchorowała.