Cała Polska usłyszała w maju ubiegłego roku, że „podróż życia” Donalda Tuska to wyprawa do Ameryki Południowej – do słynnego miasta Inków Machu Picchu położonego na wysokości ponad 2000 metrów. Być może premier zapytany o podróż życia w bardziej kameralnych warunkach, bez ostrzału kamer i mikrofonów, udzieliłby zupełnie innej odpowiedzi.
Jest to tym bardziej prawdopodobne, że żaden polityk, z którym „Rz” rozmawiała o najwspanialszych wyprawach, nie wymienił słynnych atrakcji turystycznych. Nie w głowie im piramida Cheopsa, Koloseum czy Luwr, choć większość z nich te miejsca zwiedziła. Wolą Timor Wschodni, Republikę Mnichów na świętej górze Athos, Sewastopol na Krymie, Wietnam. Bo ważne są kontekst i emocje związane z tymi podróżami.
Psycholog Jacek Santorski twierdzi, że podejście ludzi do podróży ujawnia ich cechy osobowości, często ukryte. – Oboje z żoną lubimy bazary świata. Ale każde z nas zwiedza je inaczej: żona w skupieniu ogląda przedmioty na straganach, ja gapię się na ludzi, którzy krążą wokół. Z pewnej podróży żona zapamiętała niesamowity błękit nieba, a ja fakt, że ostatni raz podróżowaliśmy ze wszystkim dziećmi w komplecie – opowiada.
Jaki stąd wniosek?
– Dla żony najważniejsze są doznania estetyczne, dla mnie relacje między ludźmi. Ja mógłbym więc być politykiem, a ona w żadnym przypadku – uważa Santorski.