Reżimowe media i blogi na Kubie ogłosiły właśnie dobrą nowinę: powstał kubański Facebook. Korzystając z kontrolowanej przez władze sieci, intranetu, Kubańczycy mogą zakładać konta na portalu Redsocial. Pomysł, któremu patronuje Ministerstwo Szkolnictwa Wyższego, narodził się w Wyższej Szkole Górniczo-Metalurgicznej w Moa. Reżimowi blogerzy zachwalają, że to wprawdzie „niemal kopia Facebooka", ale ma tę przewagę, że jest czysto kubańska. Podobno będzie dostępna tylko dla mieszkańców wyspy.
Kiedy w 2008 roku słynna opozycyjna blogerka Yoani Sánchez zaczynała prowadzić swój internetowy dziennik Generación Y, tłumaczony dziś na 15 języków i czytany przez miliony osób, udawała zagraniczną turystkę, by skorzystać z Internetu w jednym z hawańskich hoteli. Siadała do komputera, podłączała pendrive'a i migiem umieszczała na zagranicznym serwerze kolejny obrazek z życia w Hawanie. Za 30 minut płaciła 3 dolary – majątek na Kubie.
Dopiero na początku tego roku reżim odblokował portale Desde Cuba i Voces Cubanas, na których zamieszcza blogi ponad 30 kubańskich dysydentów. Przy okazji władze pochwaliły się, że dostęp do Internetu ma już 1,6 mln Kubańczyków, 14,2 proc. z 11,5 mln mieszkańców wyspy. Dla wielu użytkowników nadal oznacza to jednak tylko możliwość wymiany korespondencji drogą elektroniczną i wchodzenia na strony wybrane przez rząd. Szerszy dostęp to przywilej aparatczyków, naukowców i zagranicznych przedsiębiorców.
Dobry, bo irański
– Gdy odcięci od świata obywatele dostaną możliwość kontaktu z Zachodem, zobaczą, że można żyć inaczej. Uświadomią sobie, że demokracja jest dla jednostki lepsza, i sami zechcą wybierać władze – zauważa w rozmowie z „Rz" Ken Good, dyrektor w jednej z brytyjskich firm zajmujących się tworzeniem stron internetowych. – Informacja przesyłana od jednego użytkownika do drugiego w ciągu kilku dni obiega kraj. Sytuacja szybko może się wymknąć spod kontroli – stwierdza.
Kuba jest jednym z nielicznych krajów, w których funkcjonują dwa rodzaje Internetu. Jeden – bez cenzury – dla turystów i oficjeli. Drugi – dla zwykłych śmiertelników – kontrolowany i mocno przesiewany przez władze. Na podobny pomysł wpadły władze w Teheranie. Tłumaczyły, że tylko własny, irański, „cywilizowany" Internet jest w stanie ochronić społeczeństwo przed zgubnymi wpływami Zachodu. Kilka miesięcy temu irański resort łączności obwieścił, że w ciągu dwóch lat z rodzimego Internetu będą korzystać wszyscy obywatele. Zamysł był taki, by krajowa sieć całkowicie zastąpiła globalny Internet, i to nie tylko w Iranie, ale we wszystkich krajach muzułmańskich.