W samym Rio de Janeiro zakończony wczoraj karnawał dał pracę co najmniej 250 tys. osób, miastu ma przynieść dochód szacowany na ponad 870 mln dolarów. Z tego około 35 mln za bilety wstępu na sambodrom: najtańsze kosztowały 35 dolarów, a najdroższe 323.
Słynna budowla, wzniesiona według projektu Oscara Niemeyera, zainaugurowana w 1984 roku, została powiększona przed tegorocznym karnawałem o 12,5 tys. miejsc – do 72,5 tys. Inwestycja, która obejmowała też zmianę oświetlenia i nagłośnienia oraz budowę wind i ramp dla niepełnosprawnych, kosztowała miasto 17,5 mln dolarów.
W Rio w karnawale wzięło udział około 5 mln osób, w tym 850 tys. turystów (250 tys. z zagranicy). Zapełnili prawie 95 proc. miejsc w hotelach, co nawet w tym chętnie odwiedzanym przez turystów mieście zdarza się nieczęsto. Zanim jednak doszło do inwazji turystów, 13 szkół samby musiało zainwestować dziesiątki milionów dolarów w stroje i platformy, by jak najlepiej zaprezentować się na sambodromie. W paradzie każdej ze szkół uczestniczyło od 3000 do 5000 tancerzy. Jeden spektakl kosztował od 2 do 5 milionów dolarów. Występy finansowane są ponoć głównie z pieniędzy pochodzących z handlu narkotykami lub nielegalnych gier hazardowych, a wykładają je lokalni gangsterzy. Jednak i to się zmienia: w finansowanie szkół samby angażują się znane marki.
Strojów potrzebują nie tylko dziesiątki tancerzy występujących na sambodromie. W Rio odbyły się też setki parad i zabaw ulicznych. Największa i najstarsza – Cordao de Bola Preta – zgromadziła 2,3 mln ludzi.
Zwykli mieszkańcy Rio też się przebierają. Świetny interes robią ostatnio na brazylijskim karnawale Chiny. Stamtąd pochodzi 85 proc. syntetycznych tkanin na wymyślne stroje. O wyborze decydują ceny – o 20 – 25 proc. niższe. Na pięć dni karnawału (od piątku do wtorku) nie warto inwestować w kostiumy z jedwabiu czy bawełny, które w dodatku się gniotą. Najlepiej idą tanie syntetyki.