Studia doktoranckie trwają cztery lata, ale można je jeszcze legalnie przedłużyć o rok. Przewody doktorskie, które ostatecznie prowadzą do uzyskania tytułu, otwierane są raczej w drugiej połowie studiów. Albo też w ogóle się o nich zapomina.
– Obecnie studia doktoranckie są wartością samą w sobie. Oczywiście dobrze byłoby, aby uczestnicy studiów doktoranckich kończyli je tytułem doktora, jednak z powodu upowszechnienia tego rodzaju kształcenia trudno oczekiwać, że tak będzie – tłumaczy Kamil Melcer, rzecznik Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
Wkład w światową naukę
Oczywiście tytuł magistra jest mniej zobowiązujący niż tytuł doktora. – Magisterium nie musi być samodzielną pracą naukową, ale doktorat już tak. Ma być wkładem w światową naukę. I dlatego studia doktoranckie powinny zachować swoją odrębność, bo inaczej staną się karykaturą zamierzonego wysokiego poziomu kształcenia – komentuje dr Łukasz Niesiołowski-Spano z Zakładu Historii Starożytnej Instytutu Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, który działa w ruchu społecznym „Obywatele Nauki". – Przy takim umasowieniu to bardzo prawdopodobne.
Studenci na ratunek
Skąd bierze się ta sytuacja? Studia doktoranckie to obecnie tzw. III etap edukacji. – Dostosowywanie studiów doktoranckich w oparciu o Proces Boloński trwało od 2005 roku. Uczelnie musiały przygotować programy gotowe do tego poziomu kształcenia – wyjaśnia Kamil Melcer z Ministerstwa Nauki.
Obecnie więc bezpośrednio po magisterce można spróbować swych sił na studiach doktoranckich. Wydziały uczelnianie (studia te odbywają się w ramach wydziału, a nie kierunków), chętnie przygotowują programy studiów doktorskich, bo wraz ze zrekrutowanymi studentami pojawiają się pieniądze z ministerstwa. Dlatego każda szkoła wyższa, jeśli tylko ma taką możliwości, chce mieć u siebie doktorantów.