Takiego kryzysu zaufania do systemu edukacji statystycy nie notowali do wielu lat. W minionej dekadzie odsetek osób, które wątpiły w potrzebę kształcenia, wynosił ledwie kilka procent.
Edycja badania CBOS „Wykształcenie ma znaczenie?" w 2004, a potem w 2007 r., wskazywała, że tylko 5 proc. osób, uważa, że nie warto się kształcić. Tych, którzy byli przeciwnego zdania, było aż 93 proc. Po 6 latach te statystyki mocno się zmieniły. Sensu kształcenia nie widzi ponad trzy razy więcej, bo aż 16 proc. respondentów. To o 11 proc. punktów procentowych więcej niż w 2007 r. Dokładnie o tyle samo ubyło tych, którzy widzą potrzebę zdobywania wiedzy. Ilościowo, te wyniki zbliżone są do badania, jakie przeprowadzono w 1993 r., tyle że wtedy studiowało ok. 584 tys. osób, a zawodowo kształciło się ponad 1,5 mln uczniów. Teraz, po 20 latach, te zestawienia odwróciły się. Mamy ok. 1,8 mln studentów i ok. 800 tys. uczniów kształcących się zawodowo.
Odpowiedź na pytanie, dlaczego tak ubyło entuzjastów edukacji, kryje się w tym samym badaniu. Aż 36 proc. respondentów uznało, że poziom wykształcenia nie ma wpływu na uniknięcie bezrobocia. Tak wysokiego odsetka deklaracji w tej sprawie nie zanotowano w tym badaniu nigdy. Jednocześnie tylko 57 proc. badanych stwierdziło, że wykształcenie pomaga znaleźć pracę, w 2002 r. takiego samego zdania było 80 proc. respondentów.
Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego kryzys tłumaczy szybkim rozwojem tzw. kierunków masowych. „Marketing i Zarządzanie" czy „Turystyka i Rekreacja" przyciągały rzesze młodych ludzi.
Studia były łatwe i przyjemne, z drugiej strony ich organizacja nie była kosztowna, więc pojawiły się w ofercie wielu uczelni. Efekt? Kierunki masowe wykształciły masy bezrobotnych.