Nabór powinien być transparentny, a urzędnicy wybierani w otwartych konkursach, po to, by wygrywali najlepsi. Jednak praktyka jest inna: urzędnicy stosują wybiegi, omijają konkursy i na urzędnicze stanowiska przesuwają sekretarki, pracowników obsługi, a w skrajnych przypadkach sprzątaczki – wynika z raportu NIK, do którego dotarła „Rz".
– Odkąd powstała idea konkursów, te zasady są łamane – mówi „Rz" prof. Antoni Kamiński, były prezes polskiego oddziału Transparency International. – W przypadku samorządów do pracy często przyjmuje się ludzi ze względu na koneksje rodzinne albo z nadania partyjnego. Mamy do czynienia z wewnętrznym rozbiorem państwa – zauważa.
– Takie postępowanie jest sprzeczne z duchem ustawy o pracownikach samorządowych, która nakazuje zapewnienie równych szans dla kandydatów ubiegających się o pracę – mówi „Rz" Jacek Jezierski, prezes Najwyższej Izby Kontroli.
NIK zbadała, jak w 45 urzędach samorządowych na szczeblu powiatu, gminy i województwa wygląda nabór na stanowiska.
Zatrudnienie w samorządach rośnie w najlepsze. W końcu 2010 r. w 45 zbadanych urzędach pracowało 14,6 tys. osób, a w połowie 2012 r. już 15,2 tys. W tym czasie obsadzono 4,2 tys. stanowisk urzędniczych, z czego blisko połowę z pominięciem konkursów. I tak w trybie tzw. awansu wewnętrznego stanowiska urzędnicze obsadzono 1,9 tys. razy, kolejne 200 osób przeniesiono z innego urzędu. W wyniku otwartych konkursów zatrudniono 2,1 tys. osób.