Z badania Wyższej Szkoły Biznesu w Dąbrowie Górniczej wynika, że w Polsce ofiarami bezpośrednich ataków w sieci padło 29 proc. osób do 20 lat oraz aż 36 proc. mających od 12 do 16 lat. Fundacja Dzieci Niczyje i Gemius ustaliły natomiast, że 52 proc. polskich internautów w wieku 12–17 lat przyznało, że za pośrednictwem Internetu lub komórki miało do czynienia z przemocą werbalną, niemal połowa doświadczyła wulgarnego wyzywania (47 proc.), co piąty poniżania, ośmieszania i upokarzania (21 proc.), a co szósty straszenia i szantażowania (16 proc.).
W USA, Kanadzie czy większości państw UE wprowadzono przepisy umożliwiające ściganie cyberprzemocy. Ostatnio w Szwecji policja wyśledziła dziewczęta, które umieszczały napastliwe komentarze na Instagramie. 15- i 16-latka zostały ukarane grzywnami, a jedną z nich skazano na prace społeczne.
Działają fundacje wspierające ofiary, ale też propagujące bezpieczeństwo w Internecie. Jednocześnie w wielu krajach trwa debata, czy nie należy poświęcić anonimowości, by próbować uniknąć tragedii. – Przede wszystkim ludzie, którzy kierują portalami, powinni podjąć działanie, okazać trochę odpowiedzialności – mówił kilka dni po samobójstwie Hannah Smith brytyjski premier David Cameron. I rzeczywiście, media społecznościowe zaczynają działać. Facebook wkrótce ma umieścić specjalną aplikację, która umożliwi alarmowanie o nadużyciach, na razie jest ona dostępna tylko w Wielkiej Brytanii.
W USA wiele szkół prowadzi programy „zero tolerancji", a uczniowie są zachęcani, by śledząc poczynania rówieśników w sieci, jeśli zauważą atak na inne dziecko, natychmiast to zgłaszać. Jedna ze szkół w Kalifornii posunęła się jeszcze dalej, wynajmując firmę, która monitoruje aktywność internetową 14 tys. jej uczniów. Natychmiast pojawiły się głosy, że to zamach na m.in. wolność wypowiedzi, ale szkoła z projektu się nie wycofała. – To świetny pomysł, ale tylko jeśli połączony jest z elementami edukacyjnymi. W przeciwnym razie to wchodzenie w buty policji, co z założenia jest pomysłem złym – komentowała w CNN Katie LeClerc Greer, była dyrektor ds. bezpieczeństwa w Internecie w biurze Prokuratura Stanowego w Massachusetts.
Z badań wynika, że długo powodami ataków w sieci były otyłość, poglądy dziecka, jego ubiór, wygląd czy pozycja materialna rodziców, a co trzeci młody internauta atakowany był kłamstwem na swój temat. Od jakiegoś czasu pojawia się jednak zupełnie nowy, może nawet jeszcze niebezpieczniejszy niż wcześniejsze trend: seksualny szantaż. Bywa, że zaczyna się od tego, że dzieci same przesyłają swoje nagie zdjęcia. Statystyki są niemal identyczne wszędzie na Zachodzie: jedna na pięć młodych osób przyznaje, że wysłała lub umieściła w Internecie swoje rozbierane zdjęcie. Mężczyzna, przed którym obnażyła piersi 15-letnia Kanadyjka Amanda Todd, prześladował ją przez trzy lata, umieszczając na portalach społecznościowych jej zdjęcia. Po kolejnych przeprowadzkach i zmianach szkoły, na miesiąc przed 16. urodzinami, dziewczyna powiesiła się.
Brytyjskie CEOP (Child Exploatation and Online Protection Centre) bije na alarm, że w ciągu dwóch lat odnotowano 424 przypadki seksualnego szantażu w Internecie. – Tylko w kilku przypadkach żądano od dzieci pieniędzy – mówił w BBC Andy Baker z CEOP, podkreślając, że szantażem najczęściej zmuszano je do kolejnych czynności seksualnych, a czasem do samookaleczenia. Najmłodsze miały osiem lat.