– Na początku robił wrażenie kompetentnego. Szybko jednak zaczęły do nas docierać sygnały, że jest nielojalny – mówi osoba, która pracowała z Maciejem D. w centrali CBA.
D., były funkcjonariusz CBA, zatrzymany pół roku temu i oskarżony m.in. o korupcję, na początku funkcjonowania nowej służby należał do kluczowych funkcjonariuszy. Wiedział o najważniejszych śledztwach i znał dane agentów.
Inspektorat wewnętrzny CBA po otrzymaniu sygnałów zaczął obserwować D. Ustalił, że nie potrafi trzymać języka za zębami. Lubił opowiadać, że ma duże wpływy. Podejrzewano go m.in., że spotyka się z politykami i może ich ostrzegać o zainteresowaniu nimi CBA.
Z tego powodu przeniesiono go na niższe stanowisko. Ostatecznie wylądował w delegaturze w Rzeszowie jako szeregowy funkcjonariusz. Tam skierowano go do śledztwa dotyczącego przestępczych powiązań lokalnej władzy z biznesmenami. Funkcjonariusze CBA odkryli, że Maciej D. sam stał się częścią układu na Podkarpaciu. Powoływał się na wpływy m.in. w Ministerstwie Skarbu.
Jednego z biznesmenów, którego firmy znalazły się w kłopotach wskutek działań miejscowego układu, zapewniał, że może mu pomóc, interweniując u samego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Poprosił przedsiębiorcę, by w zamian sfinansował mu tygodniowy pobyt w luksusowym hotelu w Juracie, gdzie znajduje się prezydencka rezydencja.