Jak się okazuje, sprawa, której zwieńczeniem było zatrzymanie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego i byłego oficera WSW Aleksandra L., rozpoczęła się ponad rok temu. Na przełomie lutego i marca 2007 miało dojść do spotkania byłego oficera wojskowych służb specjalnych Lecha Tobiasza z członkiem komisji weryfikacyjnej Leszkiem Pietrzakiem. Spotkanie mieli zaaranżować właśnie dwie osoby zatrzymane w ubiegłym tygodniu.
Zagadką pozostaje, dlaczego Tobiasz o rzekomej propozycji korupcyjnej zawiadomił dopiero po pół roku od jej złożenia. Podobno odwagi dodała mu wygrana PO w wyborach parlamentarnych. Wcześniej miał się obawiać tzw. skręcania śledztwa.
Pytanie tylko, dlaczego Tobiasz nie poszedł z tą historią do mediów. Większość redakcji podobną historię kupiłaby z pocałowaniem ręki. Zwłaszcza że Tobiasz miał nagrywać Aleksandra L., który żądał pieniędzy. Sytuacja ta jako żywo przypomina bunt prokuratorów tuż po wyborach. Mieli się zbuntować przeciw naciskom politycznym na śledztwa.
Tymczasem wszystko wskazuje na to, że w toczącym się postępowaniu nawet nie dojdzie do sformułowania zarzutów o charakterze dycyplinarnym wobec ówczesnej przełożonej zbuntowanych prokuratorów, która miała na nich wywierać naciski.
Z tego, co do tej pory ujawniono, wynika, że zarzuty wobec Sumlińskiego są wątłe, a członkom komisji weryfikacyjnej w ogóle ich nie postawiono.