– Dla Tuska gen. Rapacki to człowiek jego głównego partyjnego rywala Grzegorza Schetyny. Był przecież wiceministrem odpowiedzialnym za służby mundurowe, gdy Schetyna był szefem MSWiA – mówi nam polityk Platformy z Sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych. – A więc czystka, na którą zgodził się Tusk, była rozprawą z resztkami schetynowców w policji.
Pogrzeb Bonda
O ile zmiany w szefostwie policji można byłoby uznać za dość standardowe zachowanie kolejnych ministrów spraw wewnętrznych, to premier zdecydował się rękami swego specduetu na znacznie poważniejszą operację. Usunięcie na przełomie 2012/2013 r. Krzysztofa Bondaryka, szefa ABW od początku rządów Tuska, to był sygnał dla wszystkich szefów służb specjalnych.
– Ten sygnał brzmiał: jeśli Krzyśka można się pozbyć, to znaczy, że każdego z was można posprzątać – wspomina szef jednej ze służb. Rozprawa z „Bondem" była tym bardziej widowiskowa, że – w przeciwieństwie do innych szefów służb specjalnych – generał był jednoznacznie związany z Platformą. Jeszcze przed objęciem władzy przez Tuska był zaufanym człowiekiem PO odpowiadającym za specsłużby.
Tło rozgrywki z Bondarykiem jest skomplikowane. Z jednej strony – jak w przypadku policji – w premierze narastało przekonanie, że szef ABW kolaboruje ze Schetyną. Po wtóre Cichocki – czytaj Sienkiewicz – uznał, że nie umocni się w służbach, dopóki nie uderzy w najsilniejszego generała.
A potem pojawiły się emocje. Premier postanowił wykorzystać do ataku na Bondaryka wybuch afery Amber Gold latem 2012 r. Publicznie zaatakował ABW i zarzucał ludziom
Bondaryka wieloletnią bezczynność wobec pęczniejącej piramidy finansowej. Bondaryk wiedział, że jego dni są policzone. Dlatego odpowiedział publicznie, czego nigdy wcześniej nie robił. Ujawnił kalendarium działań ABW w sprawie Amber Gold. Z niezbyt wnikliwej analizy owego dokumentu wynikało, że kiedy premier robił swemu synowi awantury za pracę dla linii lotniczych OLT Express – finansowanych przez Amber Gold – wiedział już od ABW, że wybuchnie afera.