W piątek 2 września Andrzej Pawlikowski, szef Biura Ochrony Rządu odbierze z rąk prezydenta Andrzeja Dudy nominację na stopień generała brygady. Awans po zaledwie dziewięciu miesiącach pracy to sytuacja niecodzienna. Tym bardziej że do dziś nie została wyjaśniona afera z oponą w samochodzie BOR, którym jechał prezydent Duda. Pawlikowski cudem wtedy uniknął dymisji, której domagać się miał prezes PiS Jarosław Kaczyński.
To niejedyne kontrowersje związane z awansem. Wątpliwości rodzi sam powrót Andrzeja Pawlikowskiego do służby BOR w grudniu 2015 r. Dlaczego?
Pułkownik Pawlikowski w czasach pierwszych rządów PiS był już szefem BOR (2005–2007), a wcześniej był w jednostce szefem wydziału współpracy międzynarodowej. Odszedł z formacji w styczniu 2009 r. na własną prośbę. Decyzję o skróceniu służby wydał ówczesny minister spraw wewnętrznych i administracji Grzegorz Schetyna.
Odchodząc z BOR, Pawlikowski miał za sobą 14 lat pracy i nie nabył uprawnień emerytalnych. By je wypracować, przeszedł do Centralnego Biura Antykorupcyjnego na stanowisko szefa szkolenia, a potem (we wrześniu 2015 r.) został doradcą społecznym prezydenta Dudy.
W grudniu powrócił do służby, ale z pominięciem procedur stosowanych wobec nowych funkcjonariuszy. W MSWiA dokonano wówczas prawnego manewru. 2 grudnia 2015 r. Pawlikowski „w formie oświadczenia" wyraził zgodę na uchylenie decyzji ministra Schetyny z 2009 r. Minister spraw wewnętrznych (a właściwie jego zastępca Jarosław Zieliński) wydał decyzję uchylającą zwolnienie, powołując się na „interes społeczny", który jest „tożsamy z interesem służby". W decyzji, w której posiadaniu jest „Rzeczpospolita", można przeczytać o „reaktywacji stosunku służbowego oficera".