I choć transakcja wzbudziła także niekorzystne komentarze, głównie w kręgach opozycji, cyfry mówią za siebie – zamiast oczekiwanego niespełna miliarda do kasy Warszawy wpłynie 1,4 mld zł. Oczywiście ta prywatyzacja jest wyjątkowa, niemniej jednak spółki komunalne w innych miastach też są sporo warte. Na tyle dużo, by ich władze zaczęły się zastanawiać nad poszukiwaniem inwestorów. Zwłaszcza że pieniądze ze sprzedaży udziałów mogą wspomóc samorządowe budżety o ograniczonej już możliwości zadłużania.

 

Co ciekawe, jeszcze do niedawna gminy nie paliły się do prywatyzacji swojego majątku (jego wartość w samej Warszawie wynosiła w 2010 r. 108 mld zł – to m.in. grunty, lokale i budynki należące do miasta itp., z czego ponad 4,5 mld stanowiły udziały w spółkach komunalnych). Sprzedaż udziałów w spółkach dostarczających ciepło czy wodę była według wielu samorządowców obarczona dużym ryzykiem, a tak naprawdę brała się chyba ze strachu przed prywatnym inwestorem. Tam, gdzie takie transakcje miały miejsce, raczej nie ma już niezadowolonych.

Prywatyzacja majątku samorządów powinna jednak być prowadzona z głową. O ile bowiem sprzedaż akcji firmy dla większości ludzi jest abstrakcją, to prywatyzacja wodociągu czy firmy ciepłowniczej już nie, bo mamy z nią do czynienia bezpośrednio. Mieszkańcy muszą wiedzieć, co to dla nich oznacza i na co pójdą pieniądze. Np. władze Opola sprzedając swoją spółkę ciepłowniczą, kreślą wizję nowego mostu. To dobra idea, którą można przekonać niedowiarków.