W połowie kwietnia gminy otrzymały od regionalnych zarządów gospodarki wodnej (RZGW) cyfrowe mapy ryzyka i zagrożenia powodziowego. W ciągu 30 miesięcy mają je uwzględnić w miejscowych planach. Obowiązek ten wynika z prawa wodnego. Większość gmin nie zamierza jednak go wypelnić, choć nie chcą się do tego oficjalnie przyznać.
Obowiązek z sufitu
Taka postawa gmin nie dziwi Andrzeja Porawskiego, dyrektora Biura Związku Miast Polskich.
– W mapach jest wiele bzdurnych zapisów, których realizacja kosztowałaby gminy fortunę – tłumaczy. – W Poznaniu bowiem oprócz Warty mapa objęła jeszcze dwie inne rzeki, które do tej pory nie stwarzały zagrożenia powodziowego, m.in. Cybinę płynącą przez tereny intensywnej zabudowy, na których zlokalizowana jest m.in. fabryka kosmetyków. Gdyby radni Poznania zdecydowali się uwzględnić zapisy map , zahamowałoby to rozwój fabryki, a miasto naraziło na wielomiliardowe odszkodowania – tłumaczy.
Z kolei z map przeciwpowodziowych Gdańska wynika, że wodą od strony Bałtyku raz na sto lat zagrożona jest cała Stocznia Gdańska, historyczna dzielnica Wolne Miasto, tereny postoczniowe, tzw. Młode Miasto, na którego terenie ostatnio wybudowano Europejskie Centrum Solidarności, a teraz powstaje Muzeum II Wojny Światowej.
Inaczej na ten problem patrzy Jacek Skorupski, urbanista. Jego zdaniem mapy są dobrej jakości, tylko ustawodawcy zabrakło wyobraźni oraz nieznajomości unijnej dyrektywy wodnej. Nic ona nie nakazuje, jedynie sugeruje, by jak najszerzej w pracach nad mapami, a następnie planami ryzyka powodziowego wykorzystać sugestie gminy. Niestety, w Polsce tak się nie stało.