Zgodnie [link=http://aktyprawne.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=80042]ustawą z 23 grudnia 1999 r. o kształtowaniu wynagrodzeń w państwowej sferze budżetowej[/link] co roku w budżecie państwa ustala się wynegocjowany na forum komisji trójstronnej wskaźnik wzrostu wynagrodzeń. W tym roku rząd zgodził się na podwyżkę takich uposażeń o 3,9 proc. Nie oznacza to jednak, że pracownicy budżetówki te pieniądze dostaną.
[srodtytul]Celowe działanie[/srodtytul]
Dotychczas było tak, że wskaźnik wzrostu przekładał się na zwiększenie ogłaszanych w budżecie kwot bazowych służących do obliczania wynagrodzeń w budżetówce. W 2009 r. będzie jednak inaczej. Dla większości osób (poza zajmującymi kierownicze stanowiska państwowe) kwota bazowa rośnie tylko o 2 proc., a nie o obiecane 3,9 proc. (patrz ramka).
To nie pomyłka, lecz celowe działanie. Skąd ta różnica? Jak nieoficjalnie dowiedzieliśmy się w Ministerstwie Finansów, przedmiotem negocjacji ze związkowcami był wzrost przeciętnego wynagrodzenia, a nie kwoty bazowej.
MF stoi zatem na stanowisku, że wynagrodzenia nie powinny rosnąć wszystkim tak samo. [b]Każdy dostanie podwyżkę o 2 proc. Pozostałe 1,9 proc. będzie w dyspozycji szefów poszczególnych jednostek.[/b] Może to więc oznaczać, że jeden pracownik dostanie dodatkowo 7 proc., a drugi nic. Ponieważ te ekstrapodwyżki będą przyznawane w postaci np. specjalnych dodatków przysługujących urzędnikom służby cywilnej.