Projekt zakładał 10-procentową redukcję. Miał wejść w życie 1 stycznia 2010 r. i przynieść oszczędności w 2011 r. 1,3 mld zł. Prace utknęły w listopadzie.

Ale, jak zapewnia „Rz” Kancelaria Prezesa Rady Ministrów, do redukcji zatrudnienia w administracji dojdzie. Tyle że na „drodze pozalegislacyjnej”. Co to znaczy? Według KPRM „zmiana struktury zatrudnienia mogłaby odbywać się np. w drodze negocjacji między szefami poszczególnych jednostek organizacyjnych a ich zwierzchnikiem lub zwierzchnikami”. Na temat szczegółów kancelaria milczy.

Andrzej Sadowski z Centrum im. Adama Smitha, ekonomista, jest oburzony pomysłem. – Przez negocjacje rozumiem np. przesuwanie pracowników na inne stanowiska, tylko czemu ma to służyć? Przecież albo dany pracownik jest potrzebny, albo nie, albo rząd chce odchudzić administrację, albo nie. Widać, rządowi nie zależy, by zwalniać, ale by utrzymać efekt propagandowy.

Dlaczego rząd wycofał się z redukcji zatrudnienia w administracji państwowej w drodze ustawy? Bo jej projekt okazał się prawnym bublem i poległ na etapie uzgodnień międzyresortowych. Instytucje, w których miała być zredukowana liczba etatów, krytykowały go głównie za niekonstytucyjność (złamanie zasady równości przy wyborze pracowników do zwolnienia), brak zagwarantowania pieniędzy na ewentualne przegrane procesy przed sądami pracy i kryteriów, którymi ma się kierować pracodawca przy zwalnianiu.

Przypominano, że zmniejszone budżety na przyszły rok samoistnie spowodują redukcje i cięcia. Na przykład NIK otrzymał na 2010 r. 10 mln zł mniej, niż planował. A IPN wytykał, że w tym roku zwolnił już ponad 100 pracowników, właśnie z powodu oszczędności.