Sąd powinien traktować obywatela poważnie i z szacunkiem – to główne przesłanie spotkania prawników (sędziów, prokuratorów, adwokatów), które odbyło się wczoraj w Sądzie Najwyższym.
I choć tytuł konferencji brzmiał „Sąd przyjazny obywatelowi”, najwięcej czasu poświęcono sytuacjom, które przeczą takiemu twierdzeniu. Barier w dostępie do sądu jest wiele.
– Pewne formalne rygory muszą istnieć, ale kiedy stają się one barierą, nie można nad nimi przechodzić do porządku – mówiła prof. Ewa Łętowska. Dodała też, że 85 proc. problemów, z którymi ludzie zwracają się do Trybunału Konstytucyjnego w formie skarg, sądy mogłyby załatwić same. Kiedy obywatel nie radzi sobie sam, szuka pomocy w różnych instytucjach, m.in. w Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Tam najczęściej trafiają skargi na: zbyt długie procesy (tzw. puste terminy), nieskuteczność skargi na opieszały sąd (nawet jeśli przyznaje się rację obywatelowi, to na pieniężną rekompensatę trudno liczyć) czy zmiany właściwości sądów tak częste, że im samym trudno ustalić, kto ma się sprawą zająć.
– Bywają też skargi na nierzetelność postępowania – mówił Adam Bodnar z fundacji. Ludzie skarżą się na nieprzygotowanie sędziów do rozprawy czy rozpaczliwe szukanie przez nich argumentów, by proces odroczyć. Ludzie, którzy nie mają kontaktu z prawem, mają także ogromny problem ze zrozumieniem uzasadnień wyroków, nawet tych ustnych. Na listę skarg trafiły także sprawy aresztowe.
– O przedłużeniach tymczasowych aresztowań decydują sędziowie seryjnie (kilkanaście takich spraw na jednej wokandzie), stąd i marna jakość uzasadnień takich postanowień – twierdzi Adam Bodnar. – Bywa, że obywatele skarżą się też na stronniczość sędziów. To nic innego jak tzw. syndrom małego miasteczka – wszyscy się znają, więc pojawia się zarzut, że sąd będzie nieobiektywny. Do fundacji zgłaszają się też ludzie, którzy nie wierzą w powodzenie postępowania zażaleniowego w miastach, w których sądy rejonowy i okręgowy mieszczą się w jednym budynku.