Zdaniem sędziego Krzysztofa Rączki (ze starego rozdania i bardziej aktywnego w kontestowaniu zmian na szczytach Temidy) ta powolność wynikała z „nieumiejętności prowadzenia posiedzenia" przez wykonującego obowiązki pierwszego prezesa SN Kamila Zaradkiewicza, którego publicznie nazwał „panem", a nie sędzią.
– Jakby ktoś chciał napisać pracę „Skuteczna obstrukcja posiedzenia organu kolegialnego", to nagranie ze zgromadzenia ogólnego (pierwsza część nie była otwarta dla prasy) jest świetnym materiałem – napisał z posiedzenia na Twitterze Marcin Łochowski, sędzia z nowego nadania.
Napisał też, że zdecydowana większość sędziów zachowywała się z klasą, mimo różnic w poglądach, tylko kilku nie potrafiło utrzymać nerwów na wodzy, i to niekoniecznie młodszych stażem.
A zarzuty padały różne, poczynając od niekonstytucyjności procedury, bo pozwala wyłonić kandydatów przez mniejszość, do sporu o skład komisji, która policzy głosy za wyborem do komisji skrutacyjnej.
Procedura wyborów kandydatów na pierwszego prezesa SN jest określona w ustawie o SN. Wystarczy, że w Zgromadzeniu Ogólnym Sędziów Sądu Najwyższego weźmie udział 32 sędziów. Starzy i nowi przyszli niemal w komplecie – 96. Każdy obecny sędzia SN ma prawo zgłosić tylko jednego kandydata i ma tylko jeden głos, a to pozwala, co już zauważyła przed odejściem w stan spoczynku była pierwsza prezes SN Małgorzata Gersdorf, wybrać kandydata przychylnego prezydentowi. Podczas zgromadzenia tzw. starzy sędziowie wskazywali jednak, by każdy kandydat miał poparcie większości SN, ale wtedy mogliby narzucić wyłącznie swoich kandydatów, gdyż wciąż mają w SN większość.
Prezydent musi dostać pięciu kandydatów. Jak długo nie dojdzie do ich wyboru, SN kieruje wyznaczony przez prezydenta do wykonywania obowiązków sędzia Kamil Zaradkiewicz, który już w pierwszych dniach wydał kilka śmiałych (ale i krytykowanych) decyzji, a zwłaszcza zwołał posiedzenie wyborcze w czasie epidemii, co w ocenie prof. Gersdorf było niewykonalne.