Nie, choć może jedno bym zmieniła. Swojemu współpracownikowi – premierowi Millerowi bardziej starałabym się wytłumaczyć, że nie można przesadnie wsłuchiwać się w głos mediów i ulegać presji. Jeśli jest się przekonanym o słuszności swoich działań, trzeba mieć grubą skórę.
Gruba skóra przydaje się chyba i sędziemu, i ministrowi.
Polityk musi być gruboskórny, a sędzia musi umieć bez zbędnych emocji orzekać. Z drugiej strony trzeba mieć dużo wrażliwości i empatii. Każdego z należytą uwagą i szacunkiem należy wysłuchać, a wyrok uzasadnić tak, by każdy zrozumiał, dlaczego jest taki, a nie inny.
Uważam, że bycie ministrem jest łatwiejsze niż bycie sędzią. Minister ma doradców i grono osób, z którymi może się konsultować, podejmując decyzje. Sędziemu przychodzi podejmować samemu decyzje dotyczące losów konkretnych ludzi, stając z nimi twarzą w twarz.
Czy nie brakuje pani tempa życia i splendoru, który towarzyszył sprawowaniu funkcji ministra?
Ministrowanie w moim wydaniu wyglądało tak, że od rana do nocy pracowałam w ministerstwie. Nie miałam nawet czasu wrócić do domu, by przebrać się na oficjalne wieczorne wyjście. Panowie z ochrony dbali o to, żebym o pierwszej w nocy miała coś do zjedzenia. Być może z boku wydaje się, że bycie ministrem jest atrakcyjne ze względu na bankiety i spotkania. Tak nie jest.