Sejmowe wydarzenia zeszłego tygodnia były spektaklem, w którym rządząca większość – gdy przez moment wydawało się, że nie jest już większością – wykorzystała pretekst w postaci nieprecyzyjnej rzekomo daty odroczenia posiedzenia Sejmu, podanej przez marszałek Elżbietę Witek. Podstaw do reasumpcji nie było, ale była polityczna potrzeba. I nieważne, że nie doszło do awarii systemu elektronicznego liczącego głosy ani nie było „uzasadnionej wątpliwości" co do wyniku głosowania. Prawnik cierpi, gdy patrzy na to kolejne przesuwanie granic.
Bo prawnicy są przyzwyczajeni do prymatu przepisów nad bieżącą potrzebą. Nie do pomyślenia jest „reasumpcja" treści ogłoszonego wyroku. Były już – za tych starych, rzekomo niedobrych czasów – dyscyplinarki w takich sprawach. Jedna dla sędziego, który ogłosił wyrok oddalający powództwo, a potem, w trybie sprostowania oczywistej omyłki pisarskiej, zmienił treść orzeczenia na uwzględnienie pozwu. Pamiętam też inną, dla asesora sędziowskiego, który gdy odkrył, że się pomylił w wyroku, wyjął karty z akt sprawy i podmienił na nowe. W trybie dyscyplinarnym sąd usunął go z zawodu, bo nie wyobrażał sobie, że asesor popełniający takie wykroczenie mógłby zostać sędzią.
Czytaj też:
Dokonanie reasumpcji głosowania podczas posiedzenia Sejmu nie było zgodne z regulaminem izby
I zapewne także dziś orzeczenie dyscyplinarne w takiej sprawie byłoby takie samo. Ale problemy z sądownictwem dyscyplinarnym mamy większe, a sposoby ich rozwiązania niekoniecznie są takie, jakich chcieliby rządzący. Przywoływana niedawno koncepcja opracowana w SN za czasów Małgorzaty Gersdorf powstawała, gdy jeszcze nie było Izby Dyscyplinarnej ani kontroli nadzwyczajnej, ani wyroków Strasburga i Luksemburga. Dziś można mniej. W ogóle ów kompromis, do którego odwołują się przedstawiciele naszych władz, szczególnie sądowniczej, to śliski temat. Co przystoi bowiem politykom, to już niekoniecznie sędziom. Ci powinni się skupić na wykonywaniu przepisów – oczywiście uwzględniając także ich perspektywę konstytucyjną i unijną – a nie na zawieraniu kompromisów z polityką. To nie jest realizacja zasady współdziałania władz. Tak samo jak nie jest nią orzekanie przez sądy tego, o co wnosi prokurator, tylko dlatego, że jest prokuratorem, czyli reprezentantem rządu.