Nie ma już żadnych szans na wykrycie sprawców zabójstwa byłego PRL-owskiego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony. Powód? Pobrane w dniu zabójstwa odciski linii papilarnych bezpowrotnie zaginęły w sądowym archiwum.
Do niemal identycznej sytuacji doszło w sprawie samobójstwa Ireneusza Sekuły. Z akt znikły negatywy i odbitki zdjęć ran byłego ministra. Dzięki nim można byłoby odtworzyć m.in., w jaki sposób Sekuła został postrzelony.
Każdego roku dochodzi do kilkuset takich incydentów. Mimo że nie dotyczą one zazwyczaj ludzi z pierwszych stron gazet, są tak samo kompromitujące dla całego wymiaru sprawiedliwości.
W ubiegłym roku do niebywałego skandalu doszło we Wrocławiu. W jednym z tamtejszych sądów grodzkich wybuchł pożar, który strawił ponad 1000 tomów akt. Stało się to tuż po zamknięciu placówki. Śledztwo szybko wykazało, że sprawczyniami były dwie wieloletnie pracownice sądu, które zostawiły świeczki w szafie z aktami. Jeszcze inna sytuacja miała miejsce na Śląsku. Pracownicy prokuratury w Będzinie zahamowali prowadzenie ok. 70 śledztw, gdyż akta spraw przetrzymywali czasem przez kilka lat w służbowych szafach. Podobna sytuacja miała miejsce w Pszczynie, gdzie doszło do ukrycia blisko 200 akt. Wszystko wyszło na jaw podczas kontroli prowadzonych w tych placówkach.
I chociaż czasami udaje się złapać sprawców zaginięć, nie zawsze możliwe jest poznanie motywów ich działania. Tak było w Kielcach. W latach 1995 – 2002 z Sądu Rejonowego zginęły akta 62 spraw. W jednej z nich oskarżonym był syn kieleckiego adwokata, który pobił policjanta. Zdaniem Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu, która zajęła się wyjaśnieniem sprawy, w pięciu przypadkach akta zostały wyniesione celowo.