Pokazuje to czwartkowy wyrok w głośnej sprawie PO przeciwko PiS za telewizyjny spot pt. „Kolesie", który, jeśli zostanie utrzymany w II instancji, zabroni jego publikowania.

Nic dziwnego, że niejeden polityk i komitet tylko czeka na rozpoczęcie kampanii, i potknięcie przeciwnika czy prasy. To co normalnie zabiera kilka lat, na ścieżce wyborczej można uzyskać w kilka dni. Wniosek jest prosty: na podawane w materiałach wyborczych informacje trzeba mieć dowody, najlepiej dokumenty, nie wystarczy powołanie się na prasowe publikacje. Chyba, że przegrana jest z góry wkalkulowana w ekonomię kampanii.

Z punkty widzenia wszczynającego wyborczą sprawę ma ona szereg zalet. Najważniejsza jest ta, że sąd musi ją rozpoznać w ciągu 24 godzin. Kolejna doba jest na zażalenie do sądu apelacyjnego, który ma 24 godzin na jego rozpatrzenie, a publikacja sprostowania lub przeprosin musi nastąpić w ciągu następnych 48 godzin. - Z perspektywy pozwanego jest to mordercza procedura. Pozew PO dostałem w środę o 20.00 (rozprawę sąd wyznaczył na 11.00 w czwartek) pracowałem do późnej nocy, wstałem o 5.30 - wskazuje adwokat Jacek Trela, pełnomocnik PiS.

Nieprzypadkowo gdy przed kilkunastu laty raczkowała szybka procedura wyborcza, wskazywano, że politycy dostają swoisty przywilej w dostępie do ochrony sądowej. Sądy jednak wikłane są w polityczne spory. W czwartej adwokat Trela też pytał: co z tego, że sąd powie jaka jest prawda, jeśli będzie to wysepka w morzu opinii publicznej, która o „aferach" ze spotu ma własne zdanie, co więcej, może to ona mieć rację.

- Ta ścieżka jest po to by weryfikować w trakcie kampanii nieprawdziwe informacje - replikowała mec. Elżbieta Kosińska Kozak, pełnomocnik PO.