Nazwisko Eliasson zelektryzowało mnie. Żadnej polskiej instytucji nie było stać na jego prace. Dopiero Fundacja Art Stations ze Starego Browaru w Poznaniu daje nam próbkę jego możliwości.
Duńczyk, który od 15 lat mieszka w Berlinie, znany jest z „cudów”. Jeździ po całym świecie i kreuje nie tyle dzieła, co zjawiska. Wydają się nadprzyrodzone – w istocie są imitacjami natury. Pojawiają się w przestrzeni miejskiej bądź w galeriach; tam gdzie autor chce. Tych tworów nie ogląda się, jak dzieł sztuki. Wchodzi się w nie, dotyka, zanurza. Doświadcza wszystkimi zmysłami.
[srodtytul]Ujarzmione piękno [/srodtytul]
Berlińskie studio Eliassona bardziej przypomina laboratorium, niż pracownię. Artysta robi modele prac, przeprowadza na nich doświadczenia. Opiera się na prawach fizyki i optyki. Podpiera się wiedzą 40-osobowego zespołu, złożonego z przedstawicieli różnych profesji – architektów, inżynierów, konstruktorów.
Rok temu MoMA w San Francisco urządziła artyście retrospektywę zatytułowaną „Take Your Time”. Przeżycie jak z bajki. Były tam korytarze, których ściany wydawały się wybudowane z pulsujących kolorami kryształów; w sercu wystawy – okrągła salka, w której widz krążył po wszystkich (!) odcieniach słonecznego widma. Jesienią 2007 roku przeobraził londyńską Serpentine Gallery w latający talerz, który, zdawało się, wylądował na trawniku Hyde Parku. Rok później wzniósł na nowojorskiej East River cztery monumentalne wodospady, które można było oglądać z mostu, z wybrzeża lub płynąc łódką. Kaskady wodne opadały z wysokości kilkudziesięciu metrów, rozpylając dookoła mgławicę kropelek. Niezwykła turystyczna atrakcja.