Tyle wystarczy, bo to właściwie rzecz o niej, jednej z najwybitniejszych współczesnych artystek. Nie retrospektywa – choć pokaz obejmuje dzieła z ostatniego półwiecza – co zestaw prac sygnalnych. Albo raczej – introspekcja, uczestnictwem w której widz został wyróżniony.
Takie wrażenie sprawiła na mnie wyciszona, ascetyczna wystawa w krakowskim muzeum. Obiekty wyłaniają się z mroku. Każda instalacja istnieje osobno, każdej towarzyszy odautorski komentarz na planszy.
Miniprzegląd ważniejszych etapów twórczości Abakanowicz przygotowano w przededniu jej jubileuszu: 20 czerwca, w 80. urodziny. Oczywiście nie mogło być mowy o reprezentacji rozsianych po świecie instalacji plenerowych. Ale może to lepiej, w zamkniętej przestrzeni kontakt z poszczególnymi dziełami wydaje się intensywniejszy. Biel ścian, punktowe światło, cisza. Wyjątek stanowią trzy metalowe rzeźby – ptako-samoloty zwane Ucello, wyeksponowane przed gmachem muzeum. Dynamiczne, brutalne, drapieżne. Lepiej im na powietrzu.
Większość obiektów widziałam wcześniej. Jednak w przypadku twórcy o tak bogatym dorobku spojrzenie z perspektywy uświadamia konsekwencję poszukiwań i stałość poglądów.
Krakowski pokaz otwiera/zamyka (chronologii nie respektowano) "Abakan okrągły" z 1967 r. Gigantyczny, trzymetrowy twór. Nieregularny, niesforny, nieujarzmiony żadnym rygorem. Z jednej strony porosły rudawymi kudłami, z drugiej – przeobrażający się w fioletowoszary pień, z dziuplami, zakamarkami, fałdami niby-kory. Chropawe i mocne sizalowe kreacje wydają się należeć jednocześnie do świata natury i sztuki. Ni to monstrualne kwiaty, ni pnącza, ni ptasie gniazda.