Przesiedziała w nowojorskim Muzeum Sztuki Współczesnej na krześle ponad trzy miesiące, a dokładnie – 736 godzin i 30 minut. Niemal bez ruchu, z niezmiennym wyrazem twarzy. Naprzeciwko niej co chwila zasiadał inny człowiek, lecz nie padało ani słowo, nie było wymiany gestów. Kontakt ograniczał się do wymiany spojrzeń.
Mowa oczu
Okazało się to na tyle przejmujące, że niektórym z oczu popłynęły łzy, jakby performerka miała dar jasnowidzenia. Jej tylko raz zdarzyło się bezgłośnie zapłakać – gdy vis-?á-vis pojawił się ten, z którym spędziła 23 lata życia i który porzucił ją dla nowej miłości...
Dookoła cisnęły się tłumy przybyłych do MoMA, żeby zobaczyć Marinę Abramović w jej najdłuższym, zarazem najbardziej statycznym performansie. „Artystka jest obecna" (Artist Is Present), brzmiał tytuł. Tak też nazwano retrospektywną wystawę artystki serbskiego pochodzenia, od 20 lat mieszkającej w Nowym Jorku. Warto dodać, że był to największy w historii MoMA pokaz tego rodzaju twórczości.
Z zarejestrowanego przed dwoma laty materiału zmontowano film (reżyseria: Matthew Akers), który w piątek wejdzie na ekrany naszych kin. W dokument wpleciono wątki biograficzne Abramović; wypowiedzi jej samej i kuratorów, asystentów, uczniów. Kamera śledziła też warsztaty przygotowujące grupę młodych ludzi do specyficznych zadań: rekonstrukcji dawnych performansów Mariny i Ulaya. Na przykład, aby wejść na salę z twórczością Abramović, trzeba było brutalnie wcisnąć się pomiędzy dwoje stojących naprzeciw siebie nagusów.