Artystka obecna - recenzja filmu

"Artystka obecna" to świetny amerykański dokument o Marinie Abramović i jej niezwykłej twórczości – pisze Monika Małkowska

Aktualizacja: 02.10.2012 20:41 Publikacja: 02.10.2012 18:54

Artystka obecna - film o Marinie Abramović

Artystka obecna - film o Marinie Abramović

Foto: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Przesiedziała w nowojorskim Muzeum Sztuki Współczesnej na krześle ponad trzy miesiące, a dokładnie – 736 godzin i 30 minut. Niemal bez ruchu, z niezmiennym wyrazem twarzy. Naprzeciwko niej co chwila zasiadał inny człowiek, lecz nie padało ani słowo, nie było wymiany gestów. Kontakt ograniczał się do wymiany spojrzeń.

Zobacz galerię zdjęć

Mowa oczu

Okazało się to na tyle przejmujące, że niektórym z oczu popłynęły łzy, jakby performerka miała dar jasnowidzenia. Jej tylko raz zdarzyło się bezgłośnie zapłakać – gdy vis-?á-vis pojawił się ten, z którym spędziła 23 lata życia i który porzucił ją dla nowej miłości...

Dookoła cisnęły się tłumy przybyłych do MoMA, żeby zobaczyć Marinę Abramović w jej najdłuższym, zarazem najbardziej statycznym performansie. „Artystka jest obecna" (Artist Is Present), brzmiał tytuł. Tak też nazwano retrospektywną wystawę artystki serbskiego pochodzenia, od 20 lat mieszkającej w Nowym Jorku. Warto dodać, że był to największy w historii MoMA pokaz tego rodzaju twórczości.

Z zarejestrowanego przed dwoma laty materiału zmontowano film (reżyseria: Matthew Akers), który w piątek wejdzie na ekrany naszych kin. W dokument wpleciono wątki biograficzne Abramović; wypowiedzi jej samej i kuratorów, asystentów, uczniów. Kamera śledziła też warsztaty przygotowujące grupę młodych ludzi do specyficznych zadań: rekonstrukcji dawnych performansów Mariny i Ulaya. Na przykład, aby wejść na salę z twórczością Abramović, trzeba było brutalnie wcisnąć się pomiędzy dwoje stojących naprzeciw siebie nagusów.

Żeby nowicjusze osiągnęli stan świadomości zbliżony do tego, w jakim znajdowała się ich mistrzyni około 40 lat temu, musieli poddać się jej reżimowi – komórki precz, post, wewnętrzne wyciszenie, nocne czuwanie w bezruchu.

Ona była skłonna do znacznie większych poświęceń. Najpierw jednak, zanim zdecydowała o swej przyszłości, musiała przeciwstawić się domowej tyranii rodziców, byłych partyzantów Tito, bohaterów socjalistycznej ojczyzny. Kompletny brak czułości ze strony matki sprawił, że mała Marina przywiązała się do babki, potem zaś, jako młoda dziewczyna, odtworzyła (w metaforycznej formie) swe poranione uczucia w sztuce. Równie okrutnej i bezwzględnej, jak aura w jej rodzinnym domu.

Po studiach zaczęła nauczać w Akademii Sztuk Pięknych w Nowym Sadzie. Wtedy wykonała swój debiutancki performans: „Rytm 10". W szybkim tempie wbijała noże pomiędzy rozstawione palce; po każdym zranieniu sięgała po kolejny nóż, a było ich 20. Następne akcje też wymagały nie lada determinacji – jak choćby słynne wydarzenie, gdy po zjedzeniu kilograma miodu popitego winem artystka wycięła sobie żyletką na brzuchu pięcioramienną gwiazdę, potem biczowała się do utraty przytomności, aby w finale położyć się na krzyżu z lodu...

Ryzykowne związki

Działo się to w połowie lat 70., kiedy body art i doświadczenia parateatralne (przypominam Grotowskiego!) już nie szokowały. Mimo to serbska artystka zdumiała siłą i przesłaniem poczynań. Zwłaszcza gdy udało się jej wydobyć z socbloku i osiąść w Amsterdamie.

Wtedy rozpoczął się w jej życiu kolejny etap, nie mniej ryzykowny od poprzednich: weszła w związek życiowo-artystyczny. Z niemieckim twórcą Ulayem połączył ją dzień urodzin – 30 listopada (on jest trzy lata starszy) oraz koncepcja bliźniaczych doświadczeń na co dzień i podczas performansów. Kres tego „zrośnięcia" nastąpił w... Chinach.

Po wieloletnich zabiegach Ulay i Marina uzyskali pozwolenie na „spacer" po Wielkim Murze. Wyruszyli z przeciwległych krańców i po pokonaniu przez każde z nich trasy 2500 km spotkali się w połowie drogi. I wtedy on wyznał jej decyzję o odejściu. Marina odreagowała cios w nietypowy dla niej sposób – zaczęła o siebie dbać, ubierać się w markowe ciuchy. No i ze zdwojoną energią pracowała.

Rok 1997, jestem po raz pierwszy na Biennale Sztuki w Wenecji. Wita mnie krwawy rytuał: Abramović w białej koszuli odziera z mięsa zwały zwierzęcych szczątków, krew tryska, ona nuci partyzanckie pieśni z jej kraju. Było w tej scenie coś dzikiego, ale też prawdziwego, nieudawanego. Potem za każdym razem, gdy dane mi było spotkać Marinę na żywo czy – znacznie częściej – na filmie lub zdjęciach, przeżywałam podobne emocje. I zawsze miałam pewność, że ta artystka nie kłamie ani nie kłania się rynkowi sztuki. Zresztą jej nonkonformistyczne podejście widać też w filmie Akersa. Toteż nie dziwię się, że na plakacie anonsującym jej pokaz w MoMA ktoś wypisał słowo „czarownica". Ona rzeczywiście jest odszczepieńcem na tle układnej i komercyjnej sztuki. Abramović uczy bólu, podczas gdy inni twórcy usiłują go zneutralizować.

Przesiedziała w nowojorskim Muzeum Sztuki Współczesnej na krześle ponad trzy miesiące, a dokładnie – 736 godzin i 30 minut. Niemal bez ruchu, z niezmiennym wyrazem twarzy. Naprzeciwko niej co chwila zasiadał inny człowiek, lecz nie padało ani słowo, nie było wymiany gestów. Kontakt ograniczał się do wymiany spojrzeń.

Zobacz galerię zdjęć

Pozostało 93% artykułu
Rzeźba
Ai Weiwei w Parku Rzeźby na Bródnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Rzeźba
Ponad dwadzieścia XVIII-wiecznych rzeźb. To wszystko do zobaczenia na Wawelu
Rzeźba
Lwowska rzeźba rokokowa: arcydzieła z muzeów Ukrainy na Wawelu
Sztuka
Omenaa Mensah i polskie artystki tworzą nowy rozdział Biennale na Malcie
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Rzeźba
Rzeźby, które przeczą prawom grawitacji. Wystawa w Centrum Olimpijskim PKOl