Laurie Anderson - amerykańska kompozytorka, skrzypaczka, performerka, pisarka, malarka, po prostu wybitna, bezkompromisowa artystka - była ponad rok temu gościem Portu Literackiego we Wrocławiu. Czytała wówczas swoje teksty z książki „Język przyszłości". Teraz przedstawi spektakl, który będzie działał na wzrok, słuch i z pewnością poruszy wyobraźnię i oraz skłoni do refleksji.
Na ekranie nad sceną wyświetlone zostaną m.in. fragmenty filmów z Wall Street, pokazujące banki i nagrobki z tablicami: Lehman Bros., Fannie Mae, GM - instytucji finansowych i firm, które zawaliły się dając początek kryzysowi. Tłumaczenie jej melodeklamacji pojawia się na ekranie.
- Nagrywam płyty, tworzę sztukę, sprzedaję ją, nie jestem przeciwko ekonomii - powiedziała Laurie Anderson w jednym z wywiadów. - Ale z bankierami jest inaczej, oni sprzedają nasze pieniądze, ryzykują grając nimi, a kiedy przegrywają, chcą, żebyśmy za to zapłacili. To jest szalone. Wiele osób straciło domy, pracę, musiało zamieszkać w namiotach. Widziałam takie miasteczka. Ci ludzie nie mieli już nic, to było straszne. Nie jestem misjonarką, sama nie chciałabym, żeby ktoś mówił mi, co mam robić. Ja stawiam pytania.
Na scenie jest przede wszystkim skrzypaczką. Elektryczny instrument ma wsparty na ramieniu tak, żeby nie musiała przyciskać go brodą, jak inni skrzypkowie. Daje to jej większą swobodę w poruszaniu się po scenie. Jest to rodzaj tańca, a jej szczupła sylwetka przykuwa uwagę nie mniej, niż oryginalna muzyka i melodeklamacje.
- Jest niewiele rzeczy na ziemi, w których można czuć się całkowicie wolnym. Jedną z nich jest sztuka. Na scenie jestem jak didżej. Mam wokół siebie urządzenia elektroniczne, przyciski, pedały, mikrofony. Kiedy śpiewam, myślę o tym wszystkim, co mam zrobić, żeby osiągnąć określone brzmienie - wyjaśnia artystka.