Tytuł odpychający: „Nie”. Zrażać się jednak nie należy. To strategia Naumana – kusić, przecząc. Prowokować, pokazując rewers rzeczy oczywistych. Intrygować słowami napisanymi w odwrotnym szyku. Tak jak w przypadku wyrazu „war” (wojna), który czytany wspak zamienia się w „raw”. Co oznacza – surowy, jak mięso. Armatnie. Neon o tej podwójnej treści artysta zaprojektował w 1970 roku, kiedy kipiała wojna w Wietnamie. Ale wymowa pracy jest uniwersalna. Każda wojna to rzeź.
Nauman nie ma ambicji moralisty. Jego sztuka leży z dala od politycznych czy społecznych interwencji. Natomiast on sam trwa w nieustannej gorączce. I nie narzeka. Inspiruje go frustracja. Nie zgadza się z agresją, obojętnością, biernością. W swym najsłynniejszym filmie pojawia się jako klaun setki razy powtarzający „nie”. Wrzeszczy, zapluwa się, szepcze, błaga. Wreszcie chichocze. Znana psychologiczna prawda – kiedy wyczerpie się wściekłość, można tylko się śmiać. Ironia, sarkazm, drwina są skuteczniejszą bronią niż biadolenie.
Nauman też nie wierzy łzom. Woli humor. Makabryczny, absurdalny, nawet dosadny. Nie tylko nabija się z bliźnich – chętnie dworuje z siebie. W instalacji „Fontanny weneckie” użył jako matrycy własnej twarzy. Z ust maski-autoportretu tryska strumień wody, wpływa do obskurnego zlewu, stamtąd – do plastikowego wiadra i znów do góry, do gęby. Można to interpretować jako aluzję do słynnej „Fontanny” Duchampa, czyli pisuaru prezentowanego na wystawie w 1917 r. Moim zdaniem praca zawiera więcej podtekstów. Choćby taki, że mądrości z czasem nie przybywa, jeśli zamykamy się na nowe impulsy, wrażenia, emocje. Jeśli nie potrafimy spojrzeć na rzeczywistość z innej niż zwykle perspektywy.
Bierzmy przykład z Bruce’a Naumana: zainstalował kamerę w atelier i rejestrował pomieszczenie nocą, kiedy teoretycznie nic się nie działo. Jednak bezruch scenerii co jakiś czas był zakłócany. Coś po ciemku biegało, pomiaukiwało, popiskiwało. To… kot polował na myszy. Na szczęście nie powstał z tego dokument dla sadystów. Na ekranach oglądamy pracowniane kadry wyeksponowane do góry nogami. Tyle wystarczyło, żeby zwyczajne wnętrze przeobraziło się w kosmiczną przestrzeń wyjętą spod praw grawitacji. Nie po raz pierwszy Nauman za pośrednictwem przekręcenia filmowego obrazu o 90 czy o 180 stopni uzyskał surrealistyczne efekty. W jednym z wideo „chodził” po ścianie – w istocie dreptał po podłożu; w innej realizacji szarpał strunę skrzypiec ustawiony równolegle do podłogi. Nienaturalna pozycja plus monotonny, przykry dla uszu dźwięk kojarzyły się z torturą.
Tu dochodzimy do kolejnej obsesji amerykańskiego twórcy: kreowanie „modeli męki”. Tak nazywam obiekty i instalacje, w obliczu których widz czuje się niekomfortowo, nie bardzo rozumiejąc dlaczego. Nauman nie pokazuje niczego wprost, ale nę-ka odbiorców psychicznie. Wie, jak pobudzić podświadomość.