Obcowanie z Schulzem naznaczone jest przeczuciem XX-wiecznej zagłady – Holokaustu. W jego sztuce świat sprzed katastrofy zyskuje mityczny wymiar. Odczucie to potęguje miejsce wystawy – reprezentacyjna XIX-wieczna Sala Lustrzana w dawnym galicyjskim banku w Tarnowie. Tę trudną przestrzeń znakomicie zaaranżowała scenografka Dorota Morawetz. Na lustra nakleiła folie zaczernione powiększonymi grafikami Schulza, tworząc wrażenie przebitek klisz pamięci. A wnętrze przemieniła w teatralny labirynt z tajnymi zaułkami, przejściami przez drzwi szafy i manekinami w kostiumach Zofii de Ines. Czujemy wpływ „Traktatu o manekinach” i klimat „Sanatorium pod Klepsydrą” oraz „Sklepów cynamonowych”.

Schulz wydaje się patrzeć z kulis na obrazy, grafiki i rzeźby współczesnych artystów, których często nie podejrzewamy o duchowe powinowactwa. Centralny punkt zajmuje gigantyczna kompozycja Franciszka Starowieyskiego z kłębowiskiem ciał i mocne bryły rzeźbionych „wędrowców” Adama Myjaka. Obce ekspresji Schulza, ale pokrewne w tematyce zgłębienia tajemnicy ludzkiego bytu. Antynomii życia i śmierci.

Najbliżej Schulza z zaprezentowanych artystów sytuują się Tadeusz Kantor, Jan Lebenstein i Franciszek Maśluszczak, przyznający, że dzięki niemu wyzwolił się z akademizmu. Część dzieł powstała w hołdzie dla Brunona, jak „Drohobycz” Dwurnika, rysunki Mitoraja i Kapusty czy zdjęcia Mądzika. Sztuka artysty wydaje się powołana do kontemplowania w samotności. Krytycy wątpią, czy mimo licznych miłośników ma twórczych kontynuatorów. Wystawa jest niespodzianką, bo odkrywa rosnący krąg wpływów Schulza.