Na szczęście telewidzowie potrafią sami wyrobić sobie zdanie. To jest zaleta jawnych przesłuchań, i ostrzeżenie dla nadużywających poselskiego przesłuchania.
Nie zdziwiłem się więc, kiedy następnego dnia po przesłuchaniu prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego w charakterze świadka przed komisją ds. Pegasusa sąsiadka zagadnęła mnie na ulicy, jak oni mogli tak złośliwie i godzinami przesłuchiwać Kaczyńskiego. Odpowiedziałem, że nie wytrzymałem oglądania tego seansu bodaj w ósmej godzinie, ale ON wytrzymał. Przypomniało mi się stare powiedzenie z wyścigów, że mając wybór między końmi, stawia się na starszego.
Czytaj więcej:
To trzeba jednak wiedzieć. Trzeba też, przystępując do przesłuchania świadka, mieć przynajmniej elementarną wiedzę, że nie zadaje się po raz kolejny tych samych pytań (bo naturalnie każda kolejna odpowiedź może się nieco różnić); że nie wmawia się świadkowi, w czym się specjalizował. Zwłaszcza jeden z posłów czynił to albo świadomie, albo sam nie pamiętając, co świadek mówił przed chwilą; że nie można pokrzykiwać na świadka, że nie pamięta czegoś po latach. Tej elementarnej wiedzy należałoby oczekiwać zwłaszcza od przewodniczącego komisji, który nie jest od wygłaszania komentarzy na temat zeznań świadka (na to przyjdzie czas w podsumowaniu pracy komisji), ma natomiast skupiać się na kwestiach porządkowych, a np. wykluczenie członków komisji z przeciwnej partii powinno być ostatecznością, może bowiem wystarczy krótka przerwa na uspokojenie emocji, a „opiłowana” komisja traci na wiarygodności.
I słowo o kulturze przesłuchania, o zwracaniu się do świadka. Na moje ucho nawet zwrot „panie pośle Kaczyński" może być drażniące nie tylko zresztą dla osoby utytułowanej, więc retorsja ze strony świadka na taką niewybredną presję niektórych posłów obozu rządowego była naturalna, może wręcz konieczna. Świadek to nie jest oskarżony, a nawet oskarżony ma prawo do poważnego traktowania i nie może być nękany także przesłuchaniem.