Tydzień temu w uniwersyteckich social mediach zawrzało. Stało się to za sprawą krótkiego, choć nadzwyczaj trafnego wpisu Katedry Kryminalistyki WPiA UW, dotyczącego składu Rady Konsultacyjnej do spraw Studenckiego Ruchu Naukowego XXV kadencji. Sam post nie dotyczył jednak tego, kto znalazł się w owym składzie, lecz raczej tego, dla kogo zabrakło w nim miejsca – kobiet, mimo iż wpis nie sugerował tego w sposób bezpośredni. Bacznie śledząc komentarze, zwróciłam uwagę na dwie kwestie.
Brak reprezentacji kobiet
Po pierwsze, zaskoczenie, z jakim niektórzy z komentujących formułowali swoje spostrzeżenia dotyczące braku reprezentacji kobiet w ruchu naukowym UW. Po drugie, negację istnienia problemu społecznego jako takiego. I chociaż druga z kwestii wciąż wywołuje we mnie zniesmaczenie, pierwsza nie jest żadną niespodzianką.
Czytaj więcej
Liczba kancelarii oferujących płatne praktyki będzie rosła, nie tylko w Warszawie, ale też w innych miastach – mówi Piotr Palacz, przewodniczący Komisji Praktyk Samorządu Studentów WPiA UW.
Jako kobieta i studentka ze smutkiem przyznaję, iż przyzwyczaiłam się do tego, że standardem jest brak reprezentacji kobiet w nauce i dydaktyce, a na uniwersytecie brakuje osób decyzyjnych, którym by owo status quo przeszkadzało.
Nie chcę użalać się nad losem kobiet, ani błagać o jałmużnę w postaci dopuszczenia ich do głosu. Nie zamierzam też atakować tych, którzy wykorzystują okazję do poszerzania swoich horyzontów i kontynuowania kariery uniwersyteckiej. Chodzi mi o wskazanie przyczyn procesów prowadzących do wykluczenia kobiet.