Gdy Małgorzata Bartler obejmowała przed pięcioma laty stanowisko dyrektora HR w spółce P4, właścicielu operatora komórkowego Play, zdecydowała, że nie będzie w firmie organizować specjalnego Programu Talentów. Jej doświadczenia z prowadzenia takich programów u poprzednich pracodawców nie były zbyt zachęcające.
– Generowały więcej problemów niż korzyści. Selekcja wąskiej grupy wybrańców powodowała u części z nich wygórowane oczekiwania, demotywując pozostałych pracowników. A w momencie zmian personalnych i tak często trzeba było szukać kandydata z potrzebnymi kompetencjami poza firmą – wspomina Małgorzata Bartler.
Kryzysowa blokada
Starannie wyselekcjonowana grupa młodych, obiecujących pracowników, karmionych perspektywą przyspieszonych awansów, z zapewnioną ofertą dobrej jakości szkoleń, pod specjalną mentorską opieką menedżerów. Tak mniej więcej wyglądają typowe Programy Talentów, które na początku tego wieku stały się niezbędnym elementem budowania marki dobrego pracodawcy, z angielska Employer Brandingu.
W wielu firmach prowadzi się je do dziś, choć ostatnie lata kryzysu finansowego i większej niepewności w biznesie podważyły sporo z ich założeń. Na czele z zapewnieniem ambitnym talentom dynamicznych ścieżek kariery, które w wielu firmach zablokował kryzys.
Piotr Palikowski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Zarządzania Kadrami, twierdzi, że firmy zaczynają poszukiwać tu nowej formuły. Widzą już, że klasyczne programy talentów bazujące na jednorazowym wytypowaniu i namaszczeniu wąskiej grupy wybrańców nie bardzo zdają egzamin. Podobnie jak dotychczasowe zasady planowania ścieżek kariery i rozwoju w firmie.