Rewolucja technologiczna stoi za nowym zjawiskiem na rynku pracy, które już w 2015 r. „The New York Times" nazwał „uberyzacją pracy" (z ang. uberisation of work). To efekt oddziaływania na rynek pracy działalności takich cyfrowych platform, jak Uber, Lyft, TaskRabbit czy Airbnb. Sposób, w jaki działają na rynku, doczekał się także własnego określenia – ekonomia na żądanie (z ang. Economy On-Demand), a tę część rynku pracy zaczęto nazywać „kierowaną aplikacjami" (z ang. app-driven labour market).
– Okazuje się jednak, że to, co miało ograniczać się do firm działających jedynie poprzez platformy internetowe, w szczególności w takich branżach, jak rozrywka czy transport, ma duży wpływ również na inne sfery działalności i kształt rynku pracy jako całości – komentuje Agnieszka Pytlas, partner zarządzający w kancelarii Magnusson.
Według niej app-driven labor market ma wpływ na to, jak, w szczególności młode osoby wchodzące na rynek pracy, myślą o swoim zatrudnieniu i aktywności zawodowej. – Uberyzacja zatrudnienia może wkrótce pojawić się w wielu innych profesjach, także uznawanych za tradycyjne – podkreśla Agnieszka Pytlas.
Model biznesowy Ubera zakłada wyodrębnienie poszczególnych mniejszych zadań powierzanych osobom, na żądanie, tylko jeśli są potrzebni. Wynagrodzenie ich oparte jest o dynamicznie działającą zasadę podaży i popytu, przy wykorzystaniu nowoczesnej technologii.
– Nie bez znaczenia jest również, że stałym elementem takiego modelu biznesu jest śledzenie realizacji zlecenia na bieżąco oraz takie samo ocenianie jej efektów. Ten model działania roznosi się i pojawia już w tradycyjnych sektorach biznesu – wyjaśnia partner w kancelarii Magnusson.