Unijne firmy wysyłają co roku milion pracowników do innych krajów UE, aby wykonywali tam powierzone im kontrakty. 200 tys. z nich to Polacy. W myśl zapisów dyrektywy o delegowaniu pracowników każdy z nich musi otrzymywać na miejscu pensję zgodnie z lokalnymi przepisami, a więc np. Polak w Belgii przynajmniej minimum belgijskie, czyli obecnie ok. 1500 euro. Ale jego składki społeczne i zdrowotne płacone są w kraju pochodzenia, czyli w tym przypadku w Polsce. Ponieważ w naszym kraju wynagrodzenia są znacznie niższe niż na Zachodzie, pracownik gotów jest wyjechać i pracować za granicą nawet za tamtejsze minimum. Do tego pracodawca ponosi niższe koszty zabezpieczenia społecznego, w sumie więc jego oferta jest bardziej atrakcyjna niż zachodniego przedsiębiorcy.
To może się jednak zmienić w zależności od tego, jaki kształt przyjmie nowa dyrektywa precyzująca zasady delegowania pracowników. Już osiągnięty kompromis zwiększa prawa pracownicze i czyni delegowanie nieco trudniejszym. Dodatkowo będą głosowane poprawki, zgłoszone przez grupę posłów socjalistycznych, które cały kompromis wywracają. Jeśli zostaną przyjęte, to prace nad dyrektywą muszą zacząć się od nowa, co stwarza ryzyko, że trudnego kompromisu (12 spotkań negocjacyjnych Rady UE i Parlamentu Europejskiego) nie da się powtórzyć.
– Trudno ocenić, jak pójdzie głosowanie, podziały przebiegają wewnątrz grup politycznych – mówi „Rz" Danuta Jazłowiecka, eurodeputowana PO, sprawozdawczyni dyrektywy. Według niej poprawki są niebezpieczne, bo służą tylko temu, żeby dyrektywa nie przeszła. – A w nowej kadencji rośnie ryzyko znacznie gorszego kompromisu. Dla lewicy niesłychanie kuszące jest obalenie zasady pensji minimalnej i wprowadzenie np. wynagrodzenia średniego lub zwyczajowego – tłumaczy europosłanka.
Poprawki grupy posłów socjalistycznych przewidują otwarcie katalogu środków kontrolnych. Przedsiębiorca delegując pracowników do pracy za granicę, musiałby się więc liczyć z nieoczekiwanymi, nieokreślonymi z góry wymogami i dodatkowymi procedurami biurokratycznymi. Z kolei komuniści proponują rozszerzenie zasady odpowiedzialności solidarnej. Kompromis przewiduje, że pracownicy delegowani będą mogli mieć roszczenia np. o niewypłacone pensje do kolejnej firmy w łańcuchu wykonawców. Ale tylko do jednej i tylko w budownictwie. Tymczasem komuniści proponują, aby zasada solidarności dotyczyła wszystkich branż. I aby za błędy wszystkich podwykonawców odpowiadał główny inwestor.
Pod poprawkami zgłoszonymi przez socjalistów podpisali się też członkowie SLD. To wzbudziło krytykę przedsiębiorców. – Popierane przez europosłów SLD zapisy nie prowadzą do lepszego przestrzegania praw pracowniczych, lecz de facto do wprowadzenia embarga na polskie usługi w Europie. Skutkiem tego będzie likwidacja 340 tys. miejsc pracy oraz upadek 24 tys. polskich firm, w większości małych i średnich firm rodzinnych – uważa Stefan Schwarz, prezes Zarządu Inicjatywy Mobilności Pracy.