Eurodeputowani przegłosowali wczoraj dyrektywę precyzującą zasady delegowania pracowników. Kompromis jest w dużej mierze zasługą Polski. Najpierw rządu, który wynegocjował go w Radzie UE, głównie w dialogu z Paryżem. Potem Danuty Jazłowieckiej, eurodeputowanej PO, sprawozdawczyni dyrektywy w PE.

Nowe przepisy lepiej chronią pracowników, utrudniają wysyłanie ich po zaniżonych kosztach, ale nie blokują możliwości działania firm na innych rynkach UE. Delegowanie pracowników umożliwia im oferowanie usług z wykorzystaniem krajowych pracowników, którym płaci się przynajmniej pensję minimalną kraju przyjmującego, ale składki społeczne – wysyłającego. To umożliwia firmom konkurencję. Rocznie w UE korzysta z tego 1 mln ludzi, w tym 230 tys. Polaków.

Nowe prawo zwiększa listę środków kontrolnych, których państwo przyjmujące może używać, by sprawdzić legalność delegowania. Poza wymienionymi w dyrektywie można użyć innych instrumentów, ale tylko jeśli władze wykażą, że standardowe środki nie działają, i zgłoszą nowe do Komisji Europejskiej. Wszystkie wymogi muszą też być zamieszczone na jednej krajowej stronie internetowej. Dyrektywa wprowadza też zasadę odpowiedzialności solidarnej w sektorze budowlanym za niewykonane zobowiązania, ale dotyczącą tylko kolejnego ogniwa, a nie całego łańcucha wykonawców.

Dyrektywa była bardzo kontrowersyjna. Prace nad nią zajęły dwa lata, a do ostatecznej wersji deputowani zgłosili 800 poprawek. Kompromis stał się możliwy m.in. dzięki ustępstwom francuskich socjalistów. Z ustępstw lewicy wyłamali się polscy socjaliści, którzy do końca popierali poprawki mające na celu wznowienie negocjacji nad dyrektywą.