Dlaczego nie zrobiono tego wcześniej?
Ato już jest skutek tego, że pierwszy narodowy program ochrony zdrowia psychicznego na lata 2011–2015, a więc gdy ministrem zdrowia był Bartosz Arłukowicz, nie został wdrożony. Praktycznie nic nie zrobiono. Pamiętam, jak po kontroli tego programu przez NIK na stronie Izby pojawiła się informacja o wynikach zatytułowana „Fiasko narodowego programu ochrony zdrowia psychicznego". Pięć lat zostało zmarnowane. Osobiście z kilkoma kolegami chodziliśmy w tej sprawie do ministerstwa. Nic nie wskóraliśmy. Dopiero następca Arłukowicza, minister Marian Zembala, okazał się wrażliwy na nasze postulaty, ale rządził zaledwie kilka miesięcy. Za to ministrów z PiS udało nam się przekonać stosunkowo łatwo. Przez rok opracowano program na lata 2017–2022. Na psychiatrię dzieci i młodzieży NFZ podwaja nakłady. Kawał roboty został wykonany, efekty będą widoczne później. Ale ponieważ jesteśmy w stanie wyborczej wojny, a dzieci są wdzięcznym tematem, to nie ma skrupułów – marszałek Senatu szykuje debatę pod hasłem: ratujmy psychiatrię dzieci i młodzieży.
Dlaczego pan tak chwali ten PiS?
Bo i minister Konstanty Radziwiłł, i minister Łukasz Szumowski mieli zrozumienie dla problemów psychiatrii. Poza reformą psychiatrii dorosłych przygotowano po raz pierwszy od lat kompleksowy program zmian w psychiatrii dziecięcej.
Mówi pan, że weszliśmy na nowy poziom upolitycznienia problemów służby zdrowia. A czy panu jako ministrowi zdrowia polityka nie wchodziła w paradę?
Owszem, ale w innym sensie. Gdy byłem wiceministrem zdrowia w rządzie Hanny Suchockiej, w koalicji rządzącej było wtedy siedem partii, a pomysłów na reformy w służbie zdrowia ze trzy różne. Jeden przygotował Jan Rokita, szef Urzędu Rady Ministrów, i on się najmniej przebił do opinii publicznej. Jeden został opracowany pod egidą wicepremiera Pawła Łączkowskiego – to był ten, który później rozwinęła Solidarność i po zmianach przejął rząd Jerzego Buzka, wprowadzając reformę w postaci kas chorych. I był nasz projekt, Unii Demokratycznej, o przekazaniu opieki zdrowotnej województwom, ale wraz z pieniędzmi, a nie tak, jak jest teraz, że kto inna zarządza szpitalami, a kto inny płaci. Tak czy inaczej w ramach jednego rządu nie powinno być aż trzech różnych koncepcji reformy, bo w rezultacie opóźniało to działanie.
A za rządów Leszka Millera i Marka Belki?
W rządzie Leszka Millera szybko pojawił się konflikt o szefa NFZ. W tym wypadku polityka ewidentnie weszła mi w paradę, bo w obrębie zadań publicznych odpowiedzialność musi być jasno określona. Zatem minister zdrowia nie może być pozbawiony wpływu na obsadę kluczowego dla opieki zdrowotnej stanowiska szefa Narodowego Funduszu Zdrowia, a wtedy doszło do takiej sytuacji.
Premier Leszek Miller tego nie rozumiał czy nie przyjmował do wiadomości?
Myślę, że to był efekt działania różnych grup nacisku, które funkcjonowały na zapleczu SLD. Na tamtym sporze nikt nie zyskał – ani Aleksander Nauman, który wywalczył sobie na krótko stanowisko szefa NFZ, wbrew mojej woli, ani rząd SLD. Natomiast w rządzie Belki tych problemów nie było, bo to był rząd bardziej techniczny niż polityczny. Nasze ówczesne działania w sprawie ptasiej grypy – a chcieliśmy być gotowi na różne scenariusze – były na chłodno przyjmowane przez Marka Belkę i jego zespół, ale zostały zaakceptowane. Z kolei za czasów premiera Donalda Tuska rząd lubił uciekać się do demagogii, nie tylko opowiadając o tych koncernach, które chciały nas złupić. Pamiętam np. Tuska, który niczym Kaszpirowski patrzył ludziom prosto w oczy z ekranów telewizorów i mówił, że w dwa miesiące zostanie zlikwidowany problem pedofilii dzięki chemicznej kastracji. Albo gdy opowiadał o zwalczaniu dopalaczy, choć efekt jego akcji był odwrotny od oczekiwanego.
Dlaczego od lat narzekamy na poziom opieki zdrowotnej i ciągle nie jesteśmy w stanie go poprawić?
Od początku lat 90. zmieniło się bardzo dużo. Jednak naszej ochronie zdrowia przez całe 30-lecie ciążyło utrzymanie wydatków na niskim poziomie w relacji do PKB. Na początku lat 90. za czasów reform Leszka Balcerowicza, w rządzie Hanny Suchockiej, w którym byłem wiceministrem, mówiło się, że owszem wydatki na służbę zdrowia trzeba zwiększyć, ale najpierw gospodarka musi stanąć na nogi. Czyli najpierw musimy wyprodukować, a później będziemy dzielić. Tak się nie stało. Przez wiele lat wydatki na poziomie 4,5 proc. PKB były barierą nie do pokonania. W Czechach czy na Węgrzech nakłady na służbę zdrowia od początku były wyższe niż w Polsce. A u nas doszła do tego reforma rządu Jerzego Buzka, która wprowadziła rynek wewnętrzny w ochronie zdrowia.
Co w tym złego?
A to, że konkurujemy, zamiast współpracować, że płaci się za punkty, za procedury, a pacjent w tym znika, że rośnie biurokracja, a efektywność wydawania pieniędzy jest mniejsza.
Pieniądz idzie za pacjentem – taka myśl przyświecała reformatorom z rządu Buzka. Czy to nie jest dobra zasada?
Mamy już teraz dowody, że nie. Należy iść w kierunku koordynacji i integracji opieki zdrowotnej oraz płacenia za całość leczenia, a nie za poszczególne procedury i punkty. Liczba wizyt u lekarza w Polsce jest większa niż średnia w Europie, a mamy długie kolejki. Teraz stopniowo system się zmienia, ale powinno się to robić szybciej. Przykładowo w psychiatrii mamy teraz program pilotażowy obejmujący 10 proc. społeczeństwa. W tym programie nie ma płacenia za punkty i procedury, tylko centra zdrowia psychicznego dostają pulę pieniędzy zależną od liczby mieszkańców. I nie ma kolejek ani problemów z dostępem do takiego centrum.
To w takim razie po co była ta reforma?
Taki był wtedy trend, nie tylko w Polsce. W wielu krajach podejmowano reformy w duchu neoliberalizmu. Ale po takim quasi-urynkowieniu opieki zdrowotnej bardzo trudno jest wprowadzić inne reguły. Tym bardziej że – jak mówiłem – pieniądze były zawsze pierwszą i największą bolączką naszego systemu ochrony zdrowia. Myślenie w tej kwestii zmieniło się dopiero w 2015 roku, kiedy zdecydowano o wydatkach socjalnych i stopniowym podnoszeniu nakładów na służbę zdrowia do 6,5 proc. PKB. Jest jasne, że tego nie można zrobić w ciągu jednego dnia. To musi być proces.
Dlaczego? Opozycja mówi: skoro budżet jest w tak znakomitym stanie, to dlaczego w tym roku nie możemy dać tych 6,5 proc. PKB na służbę zdrowia?
System też musi zostać dostosowany strukturalnie i funkcjonalnie do zwiększającego się strumienia pieniędzy, żeby wydawać je rozsądnie. Jakoś nie znamy planu PO wydania tych 2 mld zł na onkologię. A bez tego postulat ten pozostaje wyłącznie chwytliwym hasłem. W tym roku będzie więcej pieniędzy na służbę zdrowia niż w roku ubiegłym – o kilkanaście miliardów złotych. Można oczywiście wrzucić w system kolejne 2 mld zł, na pewno się przydadzą. Sprzęt w onkologii jest, łóżek szpitalnych nie mamy za mało, ale warunki pobytu w szpitalach i dostęp do innowacji powinien się poprawić. Czekam więc z niecierpliwością na program i propozycje systemowe PO w sprawie zdrowia.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Marek Balicki jest kierownikiem biura ds. pilotażu Narodowego Programu Ochrony Zdrowia Psychicznego w Instytucie Psychiatrii i Neurologii, zasiada w Narodowej Radzie Rozwoju przy Prezydencie RP.