Co do jednej sprawy, po dwóch latach rządów prezydenta Lecha Kaczyńskiego, zgadzają się niemal wszyscy, nawet jego zatwardziali przeciwnicy. Na czele państwa stoi człowiek przyzwoity, patriota, o wielkiej osobistej uczciwości. To wcale nie jest tak mało, jak na warunki polskiej polityki po ’89 roku. W końcu żaden z jego poprzedników z taką zgodną konstatacją się nie zetknął. Warto o tym pamiętać, utyskując na nieumiejętności medialne prezydenta, jego humory czy emocjonalność. Gdy wspomnimy czas prezydentury Lecha Wałęsy z wachowszczyzną i falandyzacją prawa, z groźnymi z punktu widzenia strategicznych interesów państwa pomysłami typu NATO-bis albo następującym po jego rządach dziesięcioleciu Aleksandra Kwaśniewskiego przecinanym „występami” na grobach Polaków w Charkowie, mijaniu się z prawdą czy budowanym z wdziękiem kapitalizmie politycznym, w którym przyjaciele szefa państwa mieli szanse na gigantyczne interesy, jak te z budową fabryki osocza, to teraz możemy odetchnąć z ulgą. Mamy do czynienia z diametralnie innym stylem prezydentury, którego ważnym elementem jest wprowadzenie zasady przyzwoitości w piastowaniu urzędu.
Widać to nie tylko w tym, że Lechowi Kaczyńskiemu do głowy nie przychodzą działania, jakie były udziałem jego poprzedników, ale też w tym, że robi to, co dla jego poprzedników bywało niewygodne. To dopiero w ciągu ostatnich dwu lat ludzie „Solidarności” – na taką skalę – mogli zostać docenieni za walkę z komunizmem. Ani Kwaśniewski, ani Wałęsa nie odznaczyli tylu działaczy różnych środowisk opozycyjnych, co obecny prezydent. A trzeba pamiętać, że niejednokrotnie odznaczeni zostali ludzie ze środowisk politycznie bardzo odległych od Lecha Kaczyńskiego. Ordery przyszły do nich dopiero teraz, mimo upływu kilkunastu lat od odzyskania niepodległości.
Jeszcze dłużej na docenienie musieli czekać Żołnierze Wyklęci i ich rodziny. Lech Kaczyński konsekwentnie, przy okazji każdego święta narodowego, działa na rzecz przywrócenia hierarchii wartości w życiu narodowym. Po latach 90., gdy bohaterstwo i zdrada były przedstawiane jako wartości względne, to działanie orzeźwiające. Choć w tej polityce prezydent nie ustrzegł się grubego błędu. Próba zorganizowania w czasie kampanii wyborczej uroczystości ku czczi ofiar pomordowanych w Katyniu i innych miejscach kaźni zakończyła się skandalem i nie przyniosła pomysłodawcom chluby. Ale same uroczystości z całodniowym odczytywaniem nazwisk poległych, które odbyły się w listopadzie, były istotnym elementem przywracania pamięci narodu.
Przywracaniem porządku wartości w życiu publicznym podyktowane było też zaangażowanie prezydenta w tzw. sprawę arcybiskupa Wielgusa. Lech Kaczyński musiał wiedzieć, że narazi się wielu hierarchom Kościoła, ale – zdaje się – zrobił, co mógł, by podejrzewany o współpracę z komunistycznymi służbami specjalnymi kapłan nie został prymasem Polski.
To między innymi za tę aktywność można dziś napisać to, o czym kilka miesięcy temu po raz pierwszy napisał Piotr Zaremba, publicysta „Dziennika”: to najlepszy prezydent, jakiego mieliśmy od 1989 roku. Ale zarazem, też powtórzę za innymi, to prezydent, który jeszcze nie wykorzystał swojej szansy. Być może paradoksalnie dopiero czas rządów Platformy Obywatelskiej sprawi, że stanie się to możliwe.